Na wstępie trzeba wyjaśnić, że nie jest to próba przypisania Polakom kolejnej narodowej przywary. Każdy ma prawo czegoś nie rozumieć na temat prawa, bo prawo jest zwyczajnie trudne, a pierwszą osobą, która tu przytaknie, jest prawnik.
Przepisy prawne za „sprawiedliwe” pozwalają uznać wynik osiągnięty w sposób, który przeciętnemu Kowalskiemu wydaje się krzywdzący. Najciekawsze jest to, że jako społeczeństwo często możemy sobie podziękować, za to, że za sprawiedliwe uznajemy zupełnie inne rzeczy niż prawo. Jednak to przepisy powinny tworzyć „konstrukcję” która sprawi, że dojdziemy możliwie blisko do istoty sprawiedliwości. Jeżeli zapomnimy o zawartych w nich zasadach, często będziemy musieli też zapomnieć o tym, co wydaje nam się słuszne.
Ciężar dowodu czyli najważniejszy przepis kodeksu cywilnego, o którym łatwo zapomnieć
Królewski przepis wszystkich postępowań cywilnych to art. 6 kodeksu cywilnego, czyli tzw. ciężar dowodu, zgodnie z którym:
Ciężar udowodnienia faktu spoczywa na osobie, która z faktu tego wywodzi skutki prawne.
Na pierwszy rzut oka – nic bardziej sprawiedliwego. Chcesz czegoś od kogoś, to mu tu udowodnij. Kiedy sprawa się komplikuje? W związku z powyższym przepisem kodeks postępowania cywilnego nakłada na nas aktywny obowiązek przytaczania dowodów i okoliczności na poparcie swoich twierdzeń. I to w sprawny i klarowny sposób.
Jeżeli zapomnisz o ciężarze dowodu, jest duża szansa na to, że zapłacisz kiedyś ten sam rachunek dwa razy
Możemy mieć na przykład pełną rację w tym, że nie chcemy starego rachunku za telefon, bo już raz płaciliśmy. Oczywiste jest, że nasze poczucie sprawiedliwości w takim wypadku jest słuszne. Niestety, nawet jeżeli będziemy przed sądem przysięgać na własną matkę, że mamy pamięć słonia, i wszystkie rachunki całe życie płaciliśmy terminowo, sąd nie uwierzy nam na słowo. Czy nasze poczucie sprawiedliwości jest przez to gorsze? Nie – ale sprawiedliwość, którą serwują nam sądy, musi być do bólu pragmatyczna. Strona, która domaga się zapłaty, nie ma obowiązku wykazywania, że pieniędzy nie otrzymała.
Dość łatwo się domyślić, że w innym wypadku dochodziłoby do absurdów. Jeżeli ktoś miałby wątpliwości, że do takich sytuacji dochodzi w prawdziwym świecie, niech spróbuje poszukać historii o operatorach energii albo komórkowych, którzy wystawiają dwa razy te same faktury, albo naliczają na nich kwoty z kosmosu.
Jak to nie mogę odzyskać pożyczonych koledze pieniędzy?
Innym przykładem może być sytuacja, w której ktoś próbuje odzyskać pieniądze pożyczone bez umowy pisemnej. Co do zasady (po szczegóły odsyłam do zalinkowanego artykułu), jeżeli ktoś pożyczył kwotę powyżej 1000 zł koledze i nie posiada umowy w formie dokumentowej, nie będzie mógł udowodnić za pomocą świadków, że do pożyczki faktycznie doszło. Gdzie tu sprawiedliwość? Odpowiedź jest dość prosta – bez tej zasady sąd musiałby często decydować w takich sprawach na podstawie zeznań świadków. Niestety wiadomo też, że na świadka strony mogą powoływać dowolną ilość kolegów i koleżanek. Dochodziłoby więc do kuriozalnych sytuacji, w których wyrok byłby wynikiem wojny na ilość i wiarygodność świadków Wygrywa ten, kto przyprowadzi więcej osób które potrafią przekonująco zeznawać przed sądem.
Dlatego właśnie na osobie, która pożycza pieniądze, ciąży domniemany obowiązek posiadania dowodu na zawarcie umowy. Dzięki temu sąd wydając wyrok, ma możliwość oparcia się na w miarę pewnym dowodzie – tj. umowie. Kosztem ukrytym są te wszystkie sprawy, w których przeciętny Kowalski o tej zasadzie zapomniał, a pieniądze były faktycznie pożyczone.
Szara strefa sprawiedliwości istnieje, bo sąd to nie jest McDonald
Przykłady można mnożyć i na pewno znaleźć multum bardziej kontrowersyjnych i skomplikowanych sytuacji z życia wziętych. Celem tego artykułu nie jest jednak wyjaśnianie skomplikowanych zagadnień związanych z ciężarem dowodu. Chodzi bardziej o uzmysłowienie sobie tego, że o sąd nie zadba o nasze interesy, jeżeli mu tego nie umożliwimy. Innym dość częstym objawem tej choroby jest używanie w sądzie cywilnym argumentów na zasadzie: wysoki sądzie, jestem poważaną osobą, która na pewno dotrzymuje swoich zobowiązań. Ewentualnie – nie mam tych dokumentów albo zapomniałem czegoś zrobić, bo miałem ciężką sytuację i dużo rzeczy na głowie. O ile wszystkie te rzeczy są perfekcyjnie zrozumiałe i mogą być nawet prawdą – w sądzie nie zadziałają.
Istotę takiego podejścia oddaje fragment wyroku Sądu Najwyższego, zgodnie z którym:
To strony w kontradyktoryjnym procesie mają poszukiwać prawdy, natomiast sąd ma zadbać o to, aby reguły postępowania obowiązujące przy jej dochodzeniu zostały zachowane.
„Szara strefa sprawiedliwości” powstaje w sytuacji, w której przeciętny Kowalski zapomni o obowiązku dowodzenia swoich praw, mimo że racja leży po jego stronie. Prawda jest taka, że każdy, kto idzie do sądu, oczekuje sprawiedliwego wyniku i w tym zakresie liczy przede wszystkim na mądrość sądu. Niestety, w procesie cywilnym (w odróżnieniu od karnego, gdzie możemy polegać na prokuratorze i sądzie, którzy sami dokonują pewnych ustaleń) to tak nie działa. Rzeczywistość jest taka, że w dzisiejszych czasach sąd cywilny nie ma nawet możliwości, żeby wyjaśnić, co dokładnie zaszło między powodem a pozwanym i da wiarę temu, kto go lepiej do tego przekona. Życie pisze zdecydowanie zbyt skomplikowane scenariusze, żeby sądy mogły serwować sprawiedliwość bez pomocy od samych zainteresowanych. Niestety o własne interesy musimy więc dbać sami, a do sądu zgłaszać się nie jak do restauracji samoobsługowej, a z pełną odpowiedzialnością i gotowi do obrony swoich własnych interesów.