Kilka dni temu dyskutowałem z kolegą na temat Roberta Lewandowskiego. Znajomy stwierdził, że co go w sumie obchodzi jakiś Lewy i jest za Barceloną (choć nawet jej nie kibicuje). To, trzeba uczciwie przyznać, rzadkie w naszym kraju podejście, ale czasem jednak spotykane. Tymczasem za kibicowaniem napastnikowi Bayernu kryje się wiele czysto racjonalnych argumentów.
Nie ma w Polsce eksperta, ani chyba nawet zagorzałego kibica-romantyka (z gatunku tych, co nawet Robertowi Matei dmuchali pod narty), który przewidziałby skalę sukcesu Roberta Lewandowskiego. Nie mieściło się to nawet w głowie znanych sportowców czy dziennikarzy sportowych.
https://twitter.com/kasperinho77/status/1216294931968548865
Owszem, chłopak wyróżniał się z Zniczu Pruszków. Wiedzieliśmy, że z Lecha Poznań wyfrunie na zachód i pewnie nawet nie zginie. Może nawet sukces na miarę Irka Jelenia. Nikt nie śmiał marzyć, że oto Polska wydała jednego z najlepszych napastników w historii, który dotrzymuje tempa żywym legendom tego sportu – Cristiano Ronaldo i Leo Messiemu. Jest pierwszy wśród śmiertelnych, a momentami… Momentami można odnieść wrażenie, że sam już zaczyna tworzyć swoją legendę.
Doktrynalne spory kibiców
Polacy różnie zapatrują się na kibicowanie. Dla niektórych grzechem śmiertelnym jest przyjść na stadion i w trakcie meczu jeść hot-doga, zamiast przez 90 minut wyśpiewywać jak to dwunasta ekipa w tabeli jest potęgą futbolu. A co dopiero kibicować zagranicznej drużynie, którą widziało się na oczy dwa razy w życiu, albo może nawet wcale. Polscy kibice takich drużyn jak Real, Manchester United czy Bayern na szczęście o tym, że tak się robić nie powinno, nie wiedzą, a największe społeczności fanów konkretnego klubu potrafią skupiać setki tysięcy czytelników.
Większość jednak ze swoimi sportowymi sympatiami już się w tegorocznych rozgrywkach Ligi Mistrzów pożegnała – trudno mi bowiem uwierzyć, by wielką grupę fanów konsolidował w naszym kraju RB Lipsk, Olympique Lyon czy nawet naszpikowane gwiazdami PSG. Rozumiem też oczywiście, że można nie kibicować Bayernowi z szeregu różnych powodów. Absurdalnych: mieszających politykę ze sportem. Racjonalnych: w wyniku tzw. traumy katalońskiej czy innych uprzedzeń z przeszłości. Albo po prostu braku sympatii do ich stylu gry, choć tutaj zrozumienie przychodzi mi z trudem, bo grają kapitalnie.
Dziwi mnie jednak postawa pt. „a co ja będę miał z tego, że Robert Lewandowski wygra Ligę Mistrzów”
Robert Lewandowski zrobił dla wizerunku i pozycji naszego kraju więcej, niż którykolwiek z polityków z ostatnich lat. Gdyby poleciał do Mińska, to pewnie nawet by go wypuścili z samolotu, a Łukaszenka się zafrasował. Pieniądze płyną w milionach na Polską Fundację Narodową, która miała walczyć o dobre imię Polski za granicą, ale te chyba nie dopływają, toną. Praktyczne żadne z działań podejmowanych przez władzę w celu budowania wizerunku naszego kraju jako nowoczesnego państwa europejskiego, na które nie trzeba patrzeć jak na owładniętą wojną Ukrainę, nie przynoszą rezultatu.
Tak jak kiedyś Jan Paweł II (a wtedy papież miał jeszcze znaczenie), tak dziś Lewandowski jest symbolem naszego kraju na świecie czy w Niemczech. To absolutnie ikoniczna postać, którą rozpoznaje niemal każdy fan piłki nożnej – najpopularniejszego sportu na świecie. I każdy też wie, że jest Polakiem.
To ma swoje konsekwencje w małych rzeczach. Gdy byłem na wczasach, obsługa rejsu katamaranem z uporem maniaka wołała do nas kończąc imiona „ski”, sympatycznie zagadując o polskich piłkarzy i ciesząc się do przesady, że w gronie kilkuset Niemców i Anglików w końcu mają jakąś ciekawą nację na łajbie. Ale Lewandowski ma też wielkie konsekwencje wizerunkowe, choć trudno jest mi przytaczać konkretne statystyki. Spójrzmy jednak ile wydaje na marketing Mercedes, Ford, Nike, Coca-Cola czy Red Bull, by zrozumieć jak ważne jest budowanie wizerunku – intensywne i długotrwałe, na przestrzeni lat. Polska dziś jest beneficjentem takiej promocji za sprawą Roberta Lewandowskiego.
Czy można ją przecenić? Tak. Oczywiście w hurraoptymizmie należy być ostrożnym, sam Lewandowski (a za nim Piszczek, Fabiański, Glik, Milik, Szczęsny, Zieliński, Bednarek, może Karbownik itd.) nie odwrócą lat uprzedzeń i stereotypów, wszystkich szkodliwych pogłosek. Coś mi jednak podpowiada, że dziś np. Sol Campbell wstydziłļy się przestrzegać przed wyjazdem do Polski, „z której wróci się w trumnach”, a w Niemczech pierwsze skojarzenie ze słowem „Polak” to już nie jest złodziej samochodów o mocno wschodniej urodzie, a największa gwiazda ich bardzo mocnej przecież Bundesligi. I to jest fajne, i to są wartości wizerunkowe, które w długiej perspektywie bedą procentowały dla całego kraju.
Oczywiście, że Robert nie robi tego dla nas, a dla siebie samego i swojej rodziny. Pobiera też z tego tytułu wymierne korzyści finansowe, jednak jest to sytuacja, która przekłada się dla nas w pośredni sposób bardzo korzystnie. Przez dekady – widzę to na przykład przez pryzmat gry komputerowej Football Manager – Polska była sportowo krajem trzeciego świata. W pewnym momencie w tej grze prawdziwi piłkarze kończą kariery, a komputer wedle pewnych, przypisanych parametrów generował nowych zawodników. I parametry Polski były ustawione tak, że nie miał prawa urodzić się tutaj ktoś potrafiący prosto kopnąć piłkę. W nowych edycjach jest inaczej, rodzą się już u nas gwiazdy światowego futbolu.
Wróćmy jednak do prawdziwego świata. Dziś zagraniczne kluby nie boją się już sprowadzać relatywnie tanich Polaków, bo wiedzą, że kraj ten wydał dziesiątki utalentowanych sportowców warsztatowo, ale i mentalnie – mając też Krychowiaka czy Lewandowskiego, którzy nie przepiją swojego talentu. Owszem, 7 milionów euro od Napoli dla Legii za Karbownika – tak dziś donosił Krzysztof Stanowski na łamach Weszło – to nadal śmiesznie mało. Jednak bez Lewandowskiego i jego kolegów z reprezentacji, pracujących na renomę polskiej piłki, ofert pewnie byłoby mniej, a na dodatek byłyby jeszcze niższe. To pewien proces wizerunkowy, a nie rewolucja.
Robert Lewandowski biznesmen
Należy przy tym pamiętać, że Robert Lewandowski to nie tylko najwybitniejszy polski piłkarz, ale też biznesmen operujący na polskim rynku, który aktywnie działa m.in. w branży nieruchomości, inwestuje w nowe projekty, na przykład bardzo fajnie prowadzony sklep sportowy. To kapitał zarobiony w Niemczech lub od innych zagranicznych koncernów, który następnie będzie opodatkowany i pompowany w polskie miejsca pracy.
Kiedy jestem w Auchan, z półek wypadają na mnie materiały biurowe dla dzieci z wizerunkiem Lewandowskiego. To samo w dziale zabawek, czy sklepach z pamiątkami na Dworcu Centralnym. Wszystko to napędza gospodarkę, często zresztą pieniędzmi wydawanymi w innych walutach.
Czy można zatem mówić, że „nic nie mamy z tego, że Lewy wygra Ligę Mistrzów?”. Zupełnie się z tym nie zgadzam, z dobrze grających i dobrze prowadzących się piłkarzy zyskujemy wiele, natomiast napastnikowi udało się już osiągnąć poziom globalnej ikony, co z kolei przynosi globalne i gigantyczne konsekwencje. Większości Polaków na szczęście w ogóle nie trzeba tego tłumaczyć, gdyż zupełnie bezinteresownie wspierają swojego rodaka. Ale na sukcesach Lewego zyskujemy wszyscy.