Wyobraźmy sobie sytuację, w której trafiamy na oddział ze złamaną nogą. Na szczęście jest lekarz dyżurujący, toteż cieszymy się, że zostaniemy przyjęci. Tyle tylko, że przyjmuje nas pediatra. Tak właśnie prezentuje się nowe rozporządzenie ministerstwa zdrowia.
Minister Zdrowia próbował poradzić sobie z faktem, iż protestujący lekarze masowo wypowiadali umowy opt-out, niejako przywiązujące ich na bardzo długie (ponad 48-godzinne!) dyżury. W projekcie rządowym pojawił się więc zapis pozwalający na tak zwane dyżury mieszane. Ale to nie wszystko. Pozwala on również na zmniejszenie etatu w miejscach, w których specjaliści są najbardziej potrzebni, w tym wypadku – na sali operacyjnej. Anestezjologom bardzo się ten fakt nie podoba, dlatego grożą, że podadzą do wiadomości publicznej ilość zgonów wynikłych wskutek działań niepożądanych, a także, że zgłoszą sprawę organom ścigania.
Anestezjolog, prokuratora… i co dalej?
Jak to się wszystko zaczęło? Od protestów. Aby uniknąć paraliżu spowodowanego wymawianiem umów, minister Radziwiłł wpadł na następujący pomysł: jeśli lekarzy jest mało, zniesiemy obowiązek znajdowania się na oddziale przynajmniej jednego lekarza mającego uprawnienia z zakresu anestezjologii. W tym momencie może być to zaledwie część etatu, toteż, kiedy trafimy na stół operacyjny (albo z niego zejdziemy), możemy nie mieć właściwej opieki. To skutkuje możliwością wystąpienia działań niepożądanych. Anestezjolog nie jest wszakże tylko lekarzem jedynie znieczulającym pacjenta – odpowiada on za jego wybudzenie, a także dba, by wszystkie ewentualne komplikacje pooperacyjne były jak najmniejsze.
Wszystko rozbija się o hasło „pełne świadczenie”. W tym wypadku oznacza to tyle, że możemy uzyskać tylko częściową pomoc w danym szpitalu, przede wszystkim na anestezjologii i intensywnej terapii, czyli tam, gdzie lekarze są naprawdę bardzo potrzebni. Wskutek takiego „leczenia na raty” możemy bardzo szybko dostać różnego rodzaju powikłań. I na to właśnie nie godzą się anestezjolodzy, którzy zagrozili, że będą zgłaszać do prokuratury wszystkie przypadki wystąpienia takowych. W szczególności tyczy się to tych zdarzeń, w wyniku których pacjent zmarł. W ten sposób nie tylko sprawą będą musiały zająć się organy ścigania, ale też wszyscy dowiedzą się, ilu ludzi umiera wskutek działań niepożądanych. Ale to nie koniec dziwnych ministerialnych pomysłów.
Ginekolog na chirurgii
Z ostrym sprzeciwem środowiska lekarskiego spotkał się też ministerialny pomysł na to, by dyrektor szpitala dowolnie określał, kto ma w danym momencie pełnić dyżur, niezależnie od specjalizacji. Doprowadzi to do wzmiankowanej wyżej sytuacji: lądujemy ze złamaną nogą w szpitalu, a tu ortopedzie (lub chirurgu) asystował będzie pediatra. Wpadniemy pod samochód, toteż pomagać nas składać będzie dyżurujący akurat ginekolog. Brzmi co najmniej niepokojąco. Chociaż w praktyce i tak pewnie dostaniemy specjalistyczną pomoc (nikt jeszcze nie zwariował na tyle, by kazać kardiologowi odbierać poród), to jednak wprowadzenie takich dyżurów mieszanych jest dobrym krokiem do tego, by taki scenariusz prędzej czy później zaistniał. Lekarze już teraz biją na alarm, że taki pomysł bardzo poważnie zmniejszy ilość osób gotowych do pomocy.
Czy ktoś jest z tego zadowolony?
Jak podaje portal zdrowie.abc.com, pozytywnie opiniują te projekty przede wszystkim właściciele oraz dyrektorzy szpitali. Według nich, takie same rozwiązania stosuje się z powodzeniem na Zachodzie, a w dodatku zwiększy to wpływ znaczenia dyrekcji na funkcjonowania całej placówki.
Czy to dobrze, czy źle? Dowiemy się, lądując wkrótce w szpitalu… o ile, rzecz jasna, Ministerstwo nie weźmie pod uwagę krytyki środowiska lekarskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że ledwie dogadali się przy protestach?