Dzicy lokatorzy w pustostanach powoli układają sobie życie. Matka z dziećmi może wyłamać zamki pustego domu i po prostu tam zamieszkać. Najczęściej wybierają mieszkanie komunalne, ale są i takie przypadki, kiedy włamują się oni do mieszkań własnościowych. Wracasz po roku nieobecności, a ktoś jadł z twojej miseczki, pił z twojego kubeczka i ewidentnie śpi w twoim łóżeczku.
Brzmi to może jak początek jakiegoś thrillera, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że takie są fakty. Informowaliśmy już, że dzicy lokatorzy są plagą. Teraz Wyborcza przeprowadziła wywiad z kilkoma kobietami, które włamały się do mieszkań (komunalnych, nie własnościowych) i po prostu zaczęły tam mieszkać. Trudno je stamtąd wyrzucić. Opowiadają one o swoich przejściach z komornikami oraz urzędnikami. Z różnych powodów nie przysługiwało im mieszkanie socjalne i dopiero fakt włamania oraz próby zasiedzenia pustostanu ruszył do przodu machinę socjalną.
Rzecz w tym, że nawet w mieszkaniu własnościowym nie jesteśmy do końca bezpieczni. Tydzień temu zmarła moja babcia i zostałam właścicielką domu, który obecnie zamieszkuję. Chcę jednak się wyprowadzić, a moja mama po przejściu na zasłużoną emeryturę chce trochę podróżować po świecie. Nikogo nie będzie tu pół roku czy rok. W tym czasie jakaś matka z dziećmi może uznać, że skoro nie mieszkamy, to domu nie potrzebujemy, wyłamać zamki i po prostu sobie zamieszkać. Oczywiście: w grę tu wchodzi komornik i nakaz eksmisji, ale do tego czasu coś trzeba zrobić. Jeszcze się okaże, że gmina takich lokali nie ma i będą mi wypłacać odszkodowanie. Opisywaliśmy, jak dzicy lokatorzy wyłamują zamki i po prostu zaczynają pomieszkiwanie.
O to właśnie chodzi w wywiadach Wyborczej. Kobietami włamującymi się do pustostanów są właśnie matki z dziećmi.
Dzicy lokatorzy w pustostanach
Niektóre mieszkania komunalne są nawet obstawiane ochroną przez niektóre urzędy gminy. Ale zdarza się to raczej rzadko. W wywiadach Wyborczej mamy do czynienia z kobietami, które z różnych powodów postanowiły zamieszkać w komunalnym mieszkaniu. Żeby je wyrzucić, trzeba najpierw sądowego nakazu eksmisji i ewentualnego przyznania lokalu socjalnego. Na to właśnie liczą, a najbardziej na to, że pozwoli im się zostać w tych, które już zajęły.
Urzędnicy zwykle wręczają im książeczkę czynszową i liczą na to, że będą chociaż płacić za zajmowanie mieszkania, ale zwykle nic podobnego nie ma miejsca. Ostatecznie ludzie ci ignorują wszelkiego rodzaju wezwania do zapłaty i nie można im tych pieniędzy po prostu wydusić z gardła.
Niewydolny system?
Dzicy lokatorzy w pustostanach siedzą i nie można w zasadzie zrobić nic, a partia Razem wspiera tych, którzy mają zostać po prostu wyrzuceni na bruk. Faktycznie, w świetle polskiego prawa nie można wyrzucić nawet tego, kto wchodzi do twojego własnego mieszkania i postanawia tam siedzieć, aż nie dostanie swojego lokalu socjalnego. Jeśli więc do mojego domu włamie się ciężarna matka z kilkorgiem dzieci, za którą będę musiała później płacić rachunki, będę musiała liczyć co najwyżej na odszkodowanie od gminy i czekać, aż bezprawni lokatorzy się wyniosą. Strach więc opuszczać własne cztery kąty, „bo są bardziej potrzebujący”.
Przyczyna takiego stanu rzeczy leży w naszym niedoskonałym systemie przyznawania lokali socjalnych. Ludzie nie chcą czekać miesiącami na własne cztery kąty, więc włamują się siłą do innych. Jak jedna przyznała, czynszu nie płacą, bo przy trójce dzieci jest to niemożliwe. Mają jednak, jak dodaje, plazmę, laptopa i planują zakup niedużego samochodu. Nie są jej zdaniem biedni, tylko normalni.