Partnerzy serwisu:
Państwo

Franciszek Józef pochwaliłby to, że mamy aż tyle ministerstw. Mnie jest z tym trudniej

Marcin Chmielowski
17.12.2023
Franciszek Józef pochwaliłby to, że mamy aż tyle ministerstw. Mnie jest z tym trudniej

Libertarianin to ma klawe życie. Niezależnie od tego, jaki jest rząd i kto w nim jest: zawsze znajdzie się coś, do czego można się przyczepić. Nie jest to krytyka dla niej samej. To tylko jedna z możliwych do wykorzystania możliwości do opowiadania o tym, jak powinno być. W kontrze do tego, jak jest. 

Oczywiście, opowieści o ideałach trzeba umieć przełamywać tym, z czym spotykamy się za oknem. Albo szybą smartfona czy innego monitora. Przez tę szybę widzimy choćby, że w Argentynie, kraju, który na jakiś czas stanie się punktem odniesienia dla libertarian, Javier Milei już na wejściu zlikwidował większość ministerstw i zostawił tylko te, które kojarzą się nam z funkcjami państwa jako nocnego stróża. Albo te, które należy uznać za zbyt ryzykowne do likwidacji, takie trochę polityczne „za duże, aby upaść”. Myślę tu przede wszystkim o argentyńskim Ministerstwie Zdrowia które jednak zostaje. Co ciekawe, z badań, jakie miałem zaszczyt współtworzyć ale obejmujących Polaków wynika, że jest nam bardzo trudno wyobrazić sobie prywatyzację służby zdrowia. Chciałoby tego tylko 4% mieszkańców naszego kraju.

Ale żeby nie było tak wesoło: może i Milei zastał 18 ministerstw i zostawił tylko połowę z nich, ale nie zwolnił wszystkich pracowników zlikwidowanych resortów. Włączył ich do tych pozostawionych.

Mimo wszystko: zrobił coś inaczej. Ministerstw jest mniej. Może z czasem będzie też znacząco mniej pracowników. Tymczasem w Polsce mamy nowy rząd i uprawnione oczekiwania. Wraz z nowym rządem pojawiają się też nowe ministerstwa.

Powstaje więc Ministerstwo ds. polityki senioralnej i ma być odpowiedzią na wyzwanie rzucane przez demografię. Można tu jednak, zupełnie nielibertariańsko, uznać, że obszar działania tego ministerstwa śmiało mógłby pozostać w gestii resortu zajmującego się sprawami społecznymi i rodziny. Zupełnie zaś libertariańsko można by było z kolei argumentować, że tak ważny temat jak demografia nie powinien być w ogóle w gestii państwa – bo to ma tendencję do formatowania polityk według jednego, odgórnego wzoru. A przeważnie jeden rozmiar tak naprawdę nie pasuje na wszystkich. Jak bardzo udało się ostatnio podnieść dzietność rządowym programem 500+ może sprawdzić każdy, dlatego też niekoniecznie systemowe zajmowanie się seniorami i to robione z poziomu ministerstwa dedykowanego sprawie może pójść dobrze.

Będziemy też już wkrótce zapoznawać się z decyzjami i działaniami podejmowanymi przez Ministerstwo ds. społeczeństwa obywatelskiego. I ponownie, to nie jest nowy obszar zainteresowania państwa. Minister kultury Piotr Gliński był wirtuozem angażowania go w działania sektora – teoretycznie – pozarządowego. Nie jest to jednak jakoś wyjątkowe na tle innych krajów. Modeli społeczeństwa obywatelskiego jest więcej, niż tylko jeden, ten bliski libertarianom, w którym to oddolna struktura dobrowolnych fundacji i stowarzyszeń zajmuje się animowaniem różnorodnych, ważnych dla społeczności działań – oraz patrzeniu państwu na ręce, dla tego ostatniego zadania akurat warto nie być przez nie w tym samym czasie dokarmianym. Możliwy jest też taki model, w którym państwo zleca pewne zadania trzeciemu sektorowi, uznając, że ten jest lepiej wyspecjalizowany, bliższy problemom wymagającym rozwiązania i bardziej zmotywowany. Powstanie tego ministerstwa trzeba jednak widzieć jako okrojenie dotychczas bardzo silnego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Wyłania się też Ministerstwo ds. Równości. Na pewno zajmie się na przykład zrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn.

A tak zupełnie poważnie: więcej ministerstw to tak naprawdę niewielki wydatek dla budżetu państwa. Liczby, jakie pod postacią złotówek zasilają nowe resorty będą robić wrażenie, ale tylko w porównaniu z naszymi domowymi budżetami. Dla nas jako dla Polaków, na których ten wydatek będzie podzielony: okaże się on do udźwignięcia. Co oczywiście wcale nie znaczy, że powinniśmy rozbudowywać administrację, a nie ją ograniczać.

Po co nam nowe resorty?

Nowe ministerstwa to jednak efekt dwóch zjawisk i w tym kontekście trzeba na nie patrzeć. Pierwszy czynnik to oczywiście koalicyjny rząd. Więcej niż jedna partia i więcej, niż jeden blok miały postulaty tak programowe jak i personalne i widać tego odbicie na nowej liście ministerstw. A nawet mapie, bo Ministerstwo Przemysłu naprawdę będzie w Katowicach, co będzie miało swoje plusy (każda dewarszawizacja instytucji centralnych cieszy) jak i minusy (będzie to ministerstwo urzędujące głównie w Pendolino i wiecznie w trasie między Śląskiem a stolicą). Trzeba dać każdemu jakieś poletko po to, aby miał się gdzie realizować i w ten sposób: aby zapewniał trwałość mocno przecież rozbudowanej koalicji, ciągnącej się od centrum na lewo. Taki jest koszt, jeden z wielu, stabilności. I ta sytuacja trochę przypomina Austro-Węgry z ich rozbudowaną – na tle ówczesnej Europy – biurokracją. O to jednak chodziło Wąsatemu Cesarzowi. O zbudowanie dla elit urzędniczych z różnych przecież nie tylko opcji politycznych, ale i narodów, jakiejś przestrzeni, w której ich reprezentanci będą się realizować. I nie rozsadzą państwa. Trzeba przyznać, że wtedy szło to całkiem nieźle, a pomysł był trafiony.

Drugie zjawisko to już coś mniej przygodnego, niż akurat taki układ sił sejmowych, do niedawna opozycyjnych, od niedawna koalicyjnych. To oczekiwania Polaków. Przede wszystkim, oczekiwanie zmiany. Ale że pomysły na to, jak ta zmiana były bardzo różne: to i koalicja jest różnorodna. I tu wracamy do punktu pierwszego, ale jest też coś jeszcze. My już też jesteśmy sytym Zachodem i wielu naszych współobywateli uważa, że nasze państwo powinno przypominać te zachodnie. Chcą więc takich ministerstw jak te, które zajmują się klimatem, równością, politykami publicznymi czy innymi obszarami niekojarzącymi się z tradycyjną rolą państwa.

To kiedy będzie inaczej?

Kiedy będzie w Polsce jak w Argentynie? Mniej ministerstw będzie wtedy, kiedy Polacy będą głosować na partie głoszące postulat zmniejszenia ich liczby. Oraz radykalną, ale przy tym policzoną reformę finansów publicznych. A pozostałe postulaty takich partii będą zwyczajnie strawne dla większości głosujących. Jak się niedawno okazało, wybory nadal można bowiem wygrać w centrum, a nie na skrajnościach. Postulat państwa możliwie mało rozbudowanego trzeba więc przeciągać do centrum – a nie budować Okop Świętej Trójcy gdzieś na skraju a następnie bronić się proszkiem z gaśnicy.

Na koniec. Mogę wyobrazić sobie groteskowy, ale jednak, przykład państwa, w którym ministerstw jest pięć tuzinów, ale zajmują się na przykład tylko wojskowością i sądownictwem. Z drugiej strony: literatura zna przykład państwa, w którym ministerstwa są tylko cztery, ale państwo, w jakim one urzędują jest totalitarne i w dodatku terytorialnie ogromne. Chodzi oczywiście o Oceanię z “1984”. Ważniejszy jest zakres ingerencji, niż faktyczna liczba resortów. My mamy ich sporo. I gdybym miał decydować o tym czy za dużo bez znajomości kontekstu, jakim jest postulat odsunięcia i rozliczenia poprzedników oraz wielość podmiotów wchodzących w skład koalicji: to powiedziałbym, że dużo za dużo. Znam jednak kontekst. I obawiam się, że ministerstw jest w sam raz. Zapłacimy za nie jako podatnicy. Ale w zamian mamy otrzymać rządową stabilność.

Autor: Marcin Chmielowski

Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.