To sygnał nie tylko dyplomatycznego wzmocnienia relacji z Państwem Środka, ale też realna szansa na wejście Polski do ścisłego grona decyzyjnego, które od ponad dwóch dekad wyznacza kierunki światowej gospodarki.
Czym właściwie jest G20?
Grupa powstała w 1999 r. jako forum współpracy ministrów finansów i prezesów banków centralnych, a od 2008 r. działa na poziomie szefów państw i rządów. Jej celem jest koordynacja polityki gospodarczej i finansowej, reagowanie na kryzysy oraz wspólne wypracowywanie rozwiązań dotyczących handlu, podatków, zmian klimatycznych czy regulacji rynków finansowych.
W przeciwieństwie do ONZ, G20 nie ma formalnego statutu ani siedziby – to raczej klub, w którym decyzje zapadają konsensualnie i mają ogromny ciężar polityczny. Członkami jest 19 państw oraz Unia Europejska i Unia Afrykańska, co razem odpowiada za ok. 85 proc. światowego PKB i 2/3 ludności globu. To właśnie dlatego G20 postrzegana jest jako „rząd światowej gospodarki”.
Kryteria przynależności i polska pozycja
Nie istnieje oficjalny, sztywny regulamin przyjmowania nowych członków. Podstawowym kryterium jest wielkość gospodarki i jej znaczenie w globalnym handlu. Polska od kilku lat znajduje się w gronie 20–25 największych gospodarek świata (PKB nominalne według MFW na 2024 r. plasowało nas na 21. miejscu, a według parytetu siły nabywczej – w okolicach 20. pozycji).
Innymi słowy, czysto ekonomicznie Warszawa od dawna spełnia warunki, które pozwalają ubiegać się o członkostwo. Dodatkowym atutem jest członkostwo w UE i NATO, które czyni z Polski kluczowego gracza regionalnego – szczególnie w kontekście wojny w Ukrainie i nowej architektury bezpieczeństwa w Europie.
Co daje miejsce w G20?
Obecność w G20 to nie tylko prestiż. To przede wszystkim realny wpływ na decyzje dotyczące światowej gospodarki. Państwa przy stole negocjacyjnym dyskutują o regulacjach podatkowych, reformach finansowych, polityce klimatycznej, handlu międzynarodowym czy nawet bezpieczeństwie energetycznym. Polska mogłaby tam zgłaszać własne propozycje i bronić interesów regionu Europy Środkowo-Wschodniej, który do tej pory nie miał wyraźnej reprezentacji (w G20 z UE zasiadają Niemcy, Francja i Włochy, a dodatkowo sama Unia).
Do tej pory Polska uczestniczyła w niektórych szczytach G20 jako gość zapraszany ad hoc – np. w czasie kryzysu finansowego czy w trakcie pandemii. Jednak status pełnoprawnego członka to zupełnie inna liga.
Kogo można zastąpić?
Tu pojawia się najtrudniejsze pytanie. Grupa formalnie nie przewiduje powiększenia powyżej 20 uczestników. Jeśli więc Polska miałaby dołączyć, musiałaby zająć czyjeś miejsce. Najczęściej spekuluje się o Arabii Saudyjskiej, RPA czy Argentynie – krajach, które mimo znaczenia regionalnego, mają gospodarki porównywalne lub mniejsze od Polski, a ich rola globalna jest kwestionowana.
Nie oznacza to jednak, że te państwa automatycznie wypadną z gry. W praktyce możliwy jest model „rotacyjny” (gdzie Polska wchodzi kosztem np. Argentyny, ale w przyszłości znów następuje wymiana), bądź utworzenie formatu „G21”, jeśli polityczna zgoda okaże się możliwa. Niewykluczone też, że zamiast formalnego wyrzucenia członka, Polska uzyska status stałego uczestnika z prawami zbliżonymi do pełnego członkostwa.
Dlaczego poparcie Chin jest kluczowe?
W G20 nie ma formalnych głosowań – decyzje podejmuje się konsensualnie. To oznacza, że każdy nowy kandydat musi zdobyć szerokie poparcie. Chiny, jako druga gospodarka świata, mają w tej układance rolę absolutnie strategiczną. Ich deklaracja wsparcia dla Polski zwiększa szanse Warszawy, zwłaszcza że zbiega się z rosnącym znaczeniem naszego kraju w Europie i wschodniej flance NATO.
Jeśli do poparcia Pekinu uda się dołożyć głosy USA (a o tym się mówi od jakiegoś czasu), Niemiec (powodzenia...) i Francji – droga Polski do G20 może się realnie otworzyć.