Rynek platform gamingowych wygląda dziś prosto. Kto ma popularny sklep, ten ma władzę. Kto ma władzę, ten ma dane, nawyki zakupowe, narzędzia marketingowe, system rekomendacji i możliwość pobierania prowizji. To decyduje gdzie w łańcuchu wartości zostaje marża i gdzie później realnie powstają zyski do opodatkowania. Mamy trzecią dekadę XXI wieku i czas wreszcie zrozumieć, że nie tylko drogi i stadiony, platformy streamingowe i gamingowe to też infrastruktura, która ma znaczenie dla gospodarki.
Problem w tym, że większość takich firm ma kapitał pozaeuropejski
Największy gracz pecetowy to Steam, a za nim stoi amerykańskie Valve. Epic Games Store to też USA. W konsolach i sklepach konsolowych dominują ekosystemy amerykańsko-japońskie, z własnymi standardami, subskrypcjami i płatnościami. Europejskie projekty? Są, ale rzadko są globalnymi bramami pierwszego wyboru.
Cyfrowy sklep nie potrzebuje magazynów, dostawców i kasjerek. Jak dobrze pójdzie, ale to jak dobrze pójdzie, za wszystkie złotówki wyprowadzane z Polski przez graczy do Steam, do kraju wróci 23% VAT, może jeszcze kilka tysięcy złotych dla polskojęzycznego moderatora forum czy supportu. O ile taki w ogóle istnieje. Ale podatek dochodowy i cała reszta zysku zostaje już w Ameryce.
Dlatego GOG.com jako własność jednego polskiego przedsiębiorcy to zjawisko nietypowe i ważne. Oczywiście już wcześniej był kontrolowany przez CD Projekt RED, który też jest polską firmą, choć z międzynarodową strukturą akcjonariuszy.
Nagle mamy sytuację, w której Polak kontroluje marżę, decyzje produktowe i kierunek rozwoju globalnej platformy. To może brzmieć patetycznie, ale to jest dokładnie ten typ przewagi, o który Europa musi dzisiaj walczyć. To znaczy - powinna walczyć nieprzerwanie od lat, ale dała uśpić swoją czujność, a teraz być może zapłaci tego cenę.
W motoryzacji bronimy europejskich marek, bo bez nich stalibyśmy się tylko rynkiem zbytu. W energetyce bronimy własnych mocy wytwórczych, bo bezpieczeństwo energetyczne jest podstawą funkcjonowania państw. W farmacji i produkcji leków coraz częściej mówi się o strategicznej autonomii, bo pandemia pokazała, jak bolesne potrafią być zależności. A w technologiach i cyfrowych platformach Europa przez lata udawała, że to nie jest strategiczne, bo to tylko aplikacje.
To jest błąd, który dziś widać czarno na białym
Europa nie ma swojego Netfliksa, nie ma swojego globalnego ekosystemu mobilnego, nie ma swojej dominującej infrastruktury płatności w sieci na poziomie światowym. Ma świetne regulacje, ma silnych konsumentów i potężny rynek, ale często kończy jako klient amerykańskich i azjatyckich rozwiązań. W grach wygląda to podobnie: mamy studia i IP, ale bramy dystrybucji, a więc realną kontrolę nad kanałem sprzedaży, zazwyczaj mają inni.
Dlatego choć GOG.com nie jest światowym gigantem, to mimo wszystko dobrze rokuje. Tak jak BLIK może i nie ma możliwości Visa lub MasterCard, ale z całą pewnością ma potencjał, by pomóc europejskiemu rynkowi w osiągnięciu pewnej suwerenności. GOG jest rozpoznawalny, ma historię, ma bibliotekę, ma użytkowników, ma unikatowe pozycjonowanie i ideę, która dobrze współgra z europejskim podejściem do własności, prywatności i kultury.
To projekt, który od początku budował się na idei prawa własności, a nie abonamentu. Do tego dochodzi jego rola w ratowaniu klasyki, udostępnianiu starszych tytułów na współczesnych systemach, dbaniu o kompatybilność. Europejczycy lubią myśleć o sobie jako o obrońcach praw konsumenta, przejrzystości i rozsądnych standardów. Tylko że często kończy się na dyrektywach, a nie na budowaniu własnych narzędzi i marek, które te wartości implementują w praktyce. GOG jest jedną z nielicznych platform, które mają to wpisane w DNA. Piszę o tych atutach GOG-a nie w poszukiwaniu desperackich argumentów na rzecz rodzimej platformy, ale w poszukiwaniu prawnych argumentów dla Komisji Europejskiej, w wyniku której potężne wsparcie GOG-a w rywalizacji ze Steam lub Epic nie zostało odczytane jako jakaś forma rynkowej faworyzacji lub dyskryminacji.
Pytanie tylko, jak na sprawę zapatruje się sam Michał Kiciński.
Co tak naprawdę oznacza przejęcie GOG przez Kicińskiego?
Możliwe są dwa scenariusze i oba trzeba traktować poważnie.
Pierwszy, czarny: CD PROJEKT właśnie na naszych oczach pozbywa się - mimo wszystko, bo to kwestia perspektywy - problemu w sposób wygodny i miękki. GOG, choć wartościowy wizerunkowo, mógł być trudnym biznesem do utrzymania w ramach grupy, która woli koncentrować zasoby na wielkich produkcjach i globalnych premierach. Sprzedaż do zaufanego człowieka z własnego otoczenia jest prosta: nie ma wstydu, nie ma wrogiego przejęcia, jest ładna narracja o niezależności. Jest nawet odrobina zaufania. Ale równie dobrze projekt może zostać porzucony. Choć trudno mi uwierzyć, że ktoś wydaje 90 milionów złotych, by produkt zamknąć, być może w szerszej perspektywie takie działanie jest bardziej opłacalne dla CD Projekt RED S.A., której prezesem jest Kiciński. Adam, brat Michała.
Drugi, kolorowy: Kiciński kupuje GOG.com po to, żeby go rozwijać, agresywniej inwestować i szukać przewag. To będzie flagowa pozycja w jego portfelu, a na dodatek związana z dziedziną, w której odnosił największe sukcesy. Dla CD Projektu GOG był tylko dodatkiem. Tu może się stać - ponownie - projektem czyjegoś życia. Bardzo na ten wariant liczę, natomiast nie umiem ocenić, który jest bardziej prawdopodobny. To oczywiście nie jest jeszcze gwarancją sukcesu, bo po odejściu z aktywnego uczestnictwa w CD Projekcie, Kiciński miał wybory biznesowe, które część rynku uznała za dyskusyjne. Ale teraz wraca do macierzy.
Europy nie stać na to, by GOG.com nie był sukcesem
I uważam, że media, opinia publiczna, biznes, powinny na każdym kroku naciskać na europejskie instytucje, tak jak robiły to np. w przypadku tzw. ACTA 2 (nawet jeśli to samo w sobie było dość absurdalne). Marża musi lądować u polskich, niemieckich, włoskich i rumuńskich biznesmenów, a nie wiecznie karmić amerykańską czy coraz częściej chińską firmę. Bo to z naszych dzieci będą się na świecie śmiali, że szyją im majtki i zbierają ryż.
Obserwuj nas w Google Discover
Podobają Ci się nasze treści?
Google
Obserwuj