Hejt w komentarzach na YouTube będzie automatycznie wykrywany, a sprawcy karani. To wręcz epokowa zmiana, zaraz po usunięciu „łapek w dół”, bo uderza w wolność wypowiedzi przedstawicieli społeczności. A gdyby nie widzowie, to YouTube nie miałby sensu. Czy zmiany dotkną także polskiego YouTube’a? Jeszcze nie.
Hejt w komentarzach na YouTube niedługo się skończy
Hejt w komentarzach na YouTube, choć jest oczywiście negatywnym zjawiskiem, to nieodłączna część tej platformy. Nierzadko to właśnie sekcja komentarzy, wyrażająca reakcję społeczności na jakiś materiał, jest znacznie ciekawsza, niż sam film. Jak się jednak okazuje, o czym donosi „Interia.pl”, hejt w komentarzach na YouTube niedługo się skończy. Na platformie pojawił się system powiadomień, którego zadaniem jest zwracania uwagi użytkownikowi, jeżeli jego komentarz zostanie uznany za „niewłaściwy”. System testowano od jakiegoś czasu pilotażowo i okazało się, że działa na tyle sprawnie, że powinien zostać na stałe.
Co istotne, jeżeli po otrzymaniu ostrzeżenia użytkownik dalej będzie zachowywać się sprzecznie z zasadami społeczności, zostanie zbanowany z platformy. Najpierw na 24 godziny, ale następne naruszenia prowadzić mogą nawet do permanentnego usunięcia użytkownika z YouTube’a. I to nie tylko użytkownika, jako konta, ale konkretnej osoby. Tak, jak swoją drogą miało to miejsce z popularnym „TheNitrozyniakiem”.
YouTube oczywiście zapewnia, że istnieje droga odwoławcza. Najczęściej jest to ponowne przyjrzenie się sprawie. W dobie całkiem sprawnego funkcjonowania algorytmów opartych na sztucznej inteligencji, bardzo możliwe, że dopiero wskutek odwołania sprawie przyjrzy się człowiek. System „odwołań” na YouTube jest jednak dosyć restrykcyjny i – nie da się ukryć – zdarza się, że wywołuje pewne kontrowersje.
Koniec wolności słowa?
Warto zwrócić uwagę na istotny aspekt sprawy – system uruchomiony został w anglojęzycznym wydaniu platformy. Rodzimy YouTube jest zatem na razie wolny od tego rodzaju technologii, choć zmiany są jedynie kwestią czasu. Głównie dlatego, że Google, właściciel platformy, swoje usługi na rodzimym rynku rozwija bardzo sprawnie. Polski YouTube, choć jest poniekąd podstawą kultury internetu (i to od tylu lat, że pierwszych klasyków młodzi użytkownicy już nie znają), to również siedlisko hejtu.
System, który usunął ponad miliard łamiących regulamin komentarzy przez pół roku testów, z pewnością miałby co robić. Same doniesienia, jak zresztą każde zapowiedzi zaostrzania „zasad społeczności” na tego rodzaju platformach, wywołują przemyślenia co do wolności słowa. Trzeba jednak pamiętać, że wolność słowa – jedno z podstawowych praw człowieka – podlega pewnym ograniczeniom. Można tutaj zastosować zasadę, że wolność słowa kończy się tam, gdy narusza wolność innego człowieka. Taka paremia nie rozwiązuje oczywiście problemu, a kolizja dóbr nie zawsze jest łatwa do rozstrzygnięcia.
Przeciwnicy rygorystycznych zasad funkcjonujących w serwisach społecznościowych zwracają uwagę na to, że zasady społeczności to jedynie mechanizm obrony przed naruszaniem wyznawanego przez właścicieli platformy nie tylko uniwersalnych zasad postępowania, ale i nawet zasad moralnych. Wydaje się jednak, że to nietrafiona ocena. YouTube zakazuje nękania jako takiego, poniżania z uwagi na określone cechy (rasa, przynależność religijna, orientacja seksualna), czy też szerzenia nienawiści. To zachowania, które chyba wszyscy możemy zgodnie uznać za naganne.