Nie mam nic przeciwko wspieraniu twórców w internecie. Jednak często to zjawisko idzie zbyt daleko
Nie twierdzę, że kiedyś było lepiej. Internet dawniej też miał swoje cienie – mniej jakości, mniej dostępu. Pod wieloma względami był kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu o wiele gorszy niż teraz. Jakościowe treści nie były tak łatwo osiągalne, albo ich w ogóle nie było. Teraz natomiast mamy dostęp do naprawdę wielu filmów i podcastów, które w znaczny sposób mogą poszerzać naszą wiedzę, zainteresowania i horyzonty.
Jednak często mam wrażenie, że zjawisko crowdfundingu w sieci nie jest ukierunkowane tam, gdzie powinno i ulega wypaczeniu. Nie mam nic do twórców, którzy naprawdę wkładają serce w to, co robią i chcą, aby fani publikowanych przez nich treści wsparli ich finansowo np. na Patronite.
Coraz częściej zdarza się jednak, że rzekomy twórca jeszcze nie rozkręcił swojego kanału, lub traktuje go po macoszemu, nie publikując żadnych treści, a jednak pierwsze co robi, to apeluje o wsparcie finansowe do swoich widzów.
Niestety, ale coraz częściej mam wrażenie, że zalew próśb i apeli o wsparcie od widzów, słuchaczy, czy czytelników publikowanych treści, zaczął zabijać to, co w internecie było najcenniejsze – autentyczność. Gdzieś między słowami „postaw mi kawę” i „zostań moim patronem” zaczął zatracać się sens tworzenia treści w internecie po prostu dla samej radości dzielenia się nimi z innymi osobami.
Dodatkowo mamy do czynienia z przekraczaniem cienkiej granicy pomiędzy pasją i twórczością internetową, traktowaną jako praca
W polskim i zagranicznym internecie jest naprawdę wielu twórców internetowych, którzy produkują jakościowy content, zrobiony bardzo profesjonalnie. W większości wypadków traktują oni tworzenie filmów, podcastów czy innych treści jako swoją pracę i robią to „na pełny etat”. Nic dziwnego, że osoby, które są fanami kanałów i treści tworzonych przez tego typu twórców, skłaniają się coraz częściej ku wsparciu ich nawet symbolicznym, miesięcznym przelewem.
Są jednak także twórcy, którzy nie tworzą treści z potrzeby serca i pasji, a cały biznesplan na twórczość internetową jest niejako postawiony na głowie – najpierw planowany jest dochód ze wsparcia, a potem dopiero taki twórca kombinuje, czym by tu wypełnić swój kanał.
Osoby, które podchodzą w niezbyt przemyślany sposób do crowdfundingu internetowego, często mają niestety złe oddziaływanie na całą sferę twórców internetowych, a najbardziej obrywają oczywiście ci autorzy, którzy naprawdę tworzą świetne treści w sieci.
Według mnie tak nachalne wołanie o wsparcie często wcale nie ma na celu umożliwienia finansowego docenienia twórcy przez osoby po drugiej stronie ekranu. Wręcz przeciwnie – często uruchamianie wspierania jest przejawem wołania o atencję, o bycie zauważonym, o poczucie, że ma się znaczenie w natłoku treści internetowych.
Nie twierdzę, że kiedyś było lepiej. Kiedyś w ogóle mało rzeczy było lepszych, pomimo że może nam się wydawać, że było inaczej. Jednak proszenie o wsparcie stało się tak powszechne, że często nie przypomina już autentycznej prośby o pomoc. Są osoby, które robią to dyskretnie, zostawiając np. link do buycoffe.to czy suppi.pl. Jednak są i tacy, którzy naprawdę stali się przez to nieznośni i zamiast zachęcać do oglądania, słuchania i czytania swojej twórczości, tylko odstręczają od niej.
Pewnie sama platforma Patronite nie jest tutaj problemem – to raczej lustro naszych czasów. Każdy z nas po cichu chce usłyszeć, że jego głos ma znaczenie. Problem zaczyna się wtedy, gdy zamiast tworzyć z potrzeby serca, zaczynamy tworzyć z lęku, że bez wsparcia nikt nas nie zauważy.