Oficjalny powód to rekompensata dla twórców za potencjalne kopiowanie ich dzieł w ramach dozwolonego użytku. W praktyce nowy podatek, który uderzy w polskich konsumentów i przedsiębiorców, a najbardziej nakarmi organizacje zbiorowego zarządzania. Znani artyści dają temu twarzy i nie zawsze wypadają godnie, a lwią część śmietanki i tak będzie spijał kto inny.
Może OZZ odpali muzykowi coś na frytki, ale frytki są coraz droższe i nie wiem czy starczy...
Dziewięć organizacji branży cyfrowej wystosowało do minister kultury Marty Cienkowskiej apel o porzucenie tego pomysłu. W ich liście czytamy, że propozycja jest oderwana od realiów rynku, osłabi konkurencyjność polskich firm wobec gigantów z Azji i doprowadzi do wzrostu cen elektroniki. I faktycznie – importerzy i dystrybutorzy w Polsce działają przy marżach rzędu 1%, więc każdy dodatkowy koszt musi zostać przerzucony na klienta.
Czytaj też: Maria (Marysia) Sadowska tłumaczy mi swoje (i innych artystów) stanowisko ws. „ACTA 2”. Tyle, że to nadal ma mało wspólnego z ich problemami
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Problem w tym, że podatek łatwo ominą sprzedawcy z Chin czy innych krajów, którzy i tak często omijają unijne regulacje. Efekt? Polskie sklepy będą droższe, a zagraniczne platformy jeszcze atrakcyjniejsze cenowo.
Branża zwraca też uwagę na brak sensownych podstaw prawnych
Trybunał Sprawiedliwości UE jasno stwierdzał, że opłatę można nakładać tylko wtedy, gdy użytkowanie utworu prowadzi do realnej straty twórcy. A dziś smartfon to przede wszystkim narzędzie streamingu z legalnych źródeł, a nie kopiowania plików do celów użytku osobistego. I błagam, niech mi nikt nie wyciąga argumentu, że streaming na chwilę tworzy kopię w cache'u, bo odwoływanie się do takich argumentów jest niepoważne dla przywołującego. Nie ma też badań potwierdzających, że Polacy wykorzystują nowoczesne urządzenia do pirackiego kopiowania, a już na pewno nie robią tego na masową skalę.
I tu dochodzimy do sedna: nawet jeśli opłata miałaby trafiać do artystów, obecny system redystrybucji przez OZZ jest, delikatnie mówiąc, dziurawy. Raport z lat 2019–2023 pokazał, że organizacje zebrały ponad 4 miliardy złotych, z czego znaczna część do dziś nie trafiła do twórców. Do tego dochodzą zarzuty o nieprawidłowości finansowe, m.in. w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich.
Rząd próbuje sprzedać ten projekt jako troskę o artystów, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że prawdziwym beneficjentem będą organizacje pośredniczące. I to te same, których członkowie przez lata koncertowali „na czarno” albo nawet i nie, ale lekką ręką przepuszczali gigantyczne honoraria, a teraz głośno wołają o wsparcie.
Osobiście w całe te podwyżki nie wierzę
Historia opłat reprograficznych pokazuje, że to podatek w ładniejszym opakowaniu. Twórcy dostaną ochłapy, OZZ-y – kolejną górkę na swoich kontach, ale czy zwykły Kowalski zapłaci więcej za telefon czy laptopa? Czy importerzy faktycznie przerzucą koszt na klientów? Być może nie od razu, bo presja rynku i konkurencja z zagranicą wymusi, by część opłaty wzięli na siebie. Ale ostatecznie, wcześniej czy później, pewnie i tak zapłaci konsument. Jak się akurat pojawi taki momencik na wahaniach kursów walut czy przy innym ustalaniu cenników, to wiadomo, że finalnie importer spróbuje sobie odebrać reprograficzne straty.
W rezultacie opłata reprograficzna na smartfony to nie wsparcie dla kultury, tylko kolejny przykład fiskalnej kreatywności państwa, które szuka pieniędzy tam, gdzie najłatwiej je zabrać.