Jak uniknąć paragonu grozy? Cóż, chciałoby się powiedzieć: w wakacje po prostu nie jedź nad polskie morze. Ale to nie do końca tak. Często przepłacamy dlatego, że zapominamy o podstawowych zasadach, jakie obowiązują nad Bałtykiem. A że nad morzem żyję od dziecka, to podpowiem wam co zrobić, żeby odwiedzając smażalnię nie obejść się finansowym smakiem.
Jak uniknąć paragonu grozy?
Sprawa wcale nie jest taka prosta. Wszak Polacy nad morze przyjeżdżają się zrelaksować i starają się nie przejmować tym, jak duży rachunek dostaną w restauracji. Często dopiero po powrocie zdają sobie sprawę, że na tydzień w Międzyzdrojach wydali w sumie tyle, co wydaliby na tydzień w Bułgarii. Do tego zwykle wybieramy lokal, gdzie akurat jest miejsce, nie zwracając uwagi na różne aspekty mogące decydować o tym, że akurat tu ceny będą wyjątkowo wysokie, a dania wyjątkowo przeciętne. Nie będzie więc to żaden skomplikowany przewodnik, tylko zestaw bardzo prostych porad. Uwierzcie mi, sam potrzebowałem sporo czasu, żeby to ostatecznie rozgryźć. I dziś w smażalniach już raczej się nie nacinam. Z naciskiem na „raczej”, o czym później.
Po pierwsze, droższa nie zawsze znaczy lepsza
Po wejściu do smażalni zaglądamy w cennik, na którym zwykle na samej górze, opatrzona najniższą ceną, uśmiecha się do nas flądra. Jej cena za 100 g (zwykle tuszy, filety są rzadkością) waha się obecnie między 10 a 13 złotych. Wiele osób przechodzi dalej zakładając, że mówimy tu o rybie najmniej smacznej i najgorszej jakości. I przechodzi do dorszy czy halibutów. Tymczasem to właśnie wybór flądry jest dla nas często jedynym gwarantem tego, że na naszym talerzu będzie świeżo wyłowiona z Bałtyku ryba. To właśnie ten gatunek jest dziś, obok śledzia czy szprotki, podstawą działalności polskich rybaków. Niezmiennie przypominam, że w Bałtyku od blisko pięciu lat obowiązuje zakaz połowu dorszy. Jeśli więc chcecie zjeść coś lokalnego, a nie mrożonkę, to nie bójcie się flądry. Naprawdę jest smaczna. A jeśli wasze podniebienie nie jest specjalnie wyszukane, to i tak nie zauważycie specjalnej różnicy między nią a innymi rybami.
Po drugie, pytajcie o rozmiar
Smażalnie ryb tym różnią się od innych restauracji, że nigdy do końca nie wiesz ile zapłacisz za zamówione danie. Ale to nie do końca prawda. To, że cena jest za 100 gram, nie oznacza że jesteś skazany na to, co wybierze dla ciebie kucharz. Masz pełne prawo do tego, żeby po pierwsze zapytać o to jak duże są porcje danej ryby, a po drugie żeby poprosić o większą bądź mniejszą. Z reguły, jeśli chodzi o filety, to na talerz trafiają porcje około dwustugramowe. Jednak jeśli chcemy mniej lub więcej, to wystarczy to powiedzieć. Zresztą w dobrej smażalni często jest tak, że ktoś z kuchni przynosi rybę przed jej usmażeniem i pokazuje jak się prezentuje.
Inaczej jest w przypadku, kiedy zamawiamy rybę w tuszy (niemal w całości) albo płacie. Tam trzeba się już liczyć z tym, że sporą jej część zajmą ości, za które oczywiście też płacimy. Taki sposób podania ryby jest w przeliczeniu na 100 gram tańszy niż filet, ale bywa tak, że taka tusza waży nawet i po 400 gram! Sam w te wakacje zapomniałem się i zamówiłem na Kaszubach całą sieję, której połowę stanowiły ości, i za którą zapłaciłem… 60 złotych. Ot, nauczka na przyszłość, żeby pytać o rozmiar i ościowatość danej ryby.
Po trzecie, sprawdź dodatki
Trudno sobie wyobrazić obiad w smażalni bez obowiązkowych dodatków – frytek i zestawu surówek. Wybranie obu z nich zwykle sprawia, że do ceny ryby musimy doliczyć co najmniej 20 złotych. Bywa jednak tak, że dodatki nas rozczarowują. Niektóre smażalnie nic sobie nie robią ze znaczenia słów „zestaw surówek” i dają klientowi jako taki zestaw jedną małą surówkę, często pozbawioną jakichkolwiek wzbogacających smak dodatków. Zatem, choć nie jestem zwolennikiem zaglądania ludziom w talerz, warto przed zamówieniem zobaczyć czy proponowane dodatki spełniają nasze wymagania. Bo dobrą smażalnię poznasz po tym, że jej właściciel wie jak duże znaczenie dla doznań z całego dania jest zapewnienie rybie odpowiedniego towarzystwa na talerzu. Podobnie jest z frytkami – jeśli swoim poziomem niewiele odstają od gotowców z KFC, to może lepiej przyoszczędzić i zagryźć rybę świeżą bułką?
Po czwarte, szukaj głębiej
Ostatnia porada być może zabrzmi jak oczywista oczywistość, ale wciąż chyba nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Otóż najlepsze smażalnie to te działające w okolicach portu, najlepiej nieopodal miejsc, gdzie codziennie swoimi połowami dzielą się miejscowi rybacy. Zwykle nie są to może miejsca najpiękniej wyposażone i oferujące najbardziej estetyczną zastawę. Ale stosunek jakości do ceny wypada tam zwykle znakomicie – sam ostatnio w taki sposób znalazłem przemiłą smażalnię w Łebie, położoną tuż obok portu, na lekkim uboczu od głównego traktu, z bardzo przystępnymi cenami.
Jeśli natomiast oddalimy się od portu i poszukamy ryby serwowanej na nadmorskiej promenadzie, to liczmy się z wyższymi cenami i mniej klasycznym sposobem przyrządzania dań. To właśnie paragony z takich miejsc lądują potem w sieci i powodują wrażenie, że cena ryby nad morzem jest astronomiczna. Tak, jest wysoka, nie da się ukryć. Ale nie oznacza to, że nie da się dobrze zjeść zamykając się w cenie za jeden zestaw w 40 złotych. Da się. Trzeba tylko trochę poszukać i pomyśleć.