Zamiast tego stał się areną jednej z głośniejszych ostatnio awantur na styku sportu, historii i polityki. Z sektora izraelskich kibiców zawisł ogromny transparent z napisem „Murderers since 1939” – „Mordercy od 1939 roku”, wymierzony w stronę polskich piłkarzy i fanów. Towarzyszyły mu obsceniczne gesty, w tym inscenizacja z manekinem ubranym w biało-czerwone barwy, a według relacji świadków spiker stadionowy miał wprost nawoływać do wyzywania Polaków od „nazistów”.
Atmosfera w sektorze gości była napięta od pierwszych minut
Widać było, że prowokacje są przygotowane z premedytacją, a celem jest eskalacja emocji. Transparent pozostał na trybunach nawet po ostatnim gwizdku, gdy Raków świętował awans do kolejnej rundy. Wielu obserwatorów nie miało wątpliwości – to nie były pojedyncze incydenty, lecz zorganizowana akcja o jednoznacznym przekazie.
Na reakcję polskich władz i instytucji sportowych nie trzeba było długo czekać. Najmocniej wypowiedział się wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, nazywając zachowanie kibiców Maccabi „absolutnie skandalicznym” i wzywając UEFA do wyciągnięcia konsekwencji. „Nie ma i nie będzie zgody na kłamstwa historyczne względem naszego narodu” – napisał w mediach społecznościowych, dając jasno do zrozumienia, że sprawa powinna być potraktowana poważnie, a nie jako zwykły „incydent stadionowy”.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Głos zabrał również prezydent Karol Nawrocki, który w ostatnich dniach wielokrotnie podkreślał, że jednym z jego priorytetów będzie reagowanie na wszelkie formy szkalowania Polski na arenie międzynarodowej. W jego wpisach widać było oburzenie i żądanie jasnej reakcji organizatorów. Nawrocki, który objął urząd zaledwie kilka dni temu, konsekwentnie wpisuje się w narrację obrony dobrego imienia Polski, zwłaszcza w kontekście wydarzeń II wojny światowej.
Tymczasem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych panuje cisza
Radosław Sikorski, który w przeszłości potrafił reagować szybko na napięcia w relacjach polsko-izraelskich, tym razem nie wydał żadnego oświadczenia. W obliczu tak medialnego wydarzenia i skali oburzenia w kraju brak komentarza z tej strony jest co najmniej zastanawiający. Milczenie MSZ kontrastuje tym bardziej, że sprawa dotyczy zarówno sportu, jak i dyplomacji – a więc dwóch sfer, w których resort powinien mieć coś do powiedzenia.
Nie zabrakło natomiast ostrzejszych reakcji ze strony polityków opozycji i europosłów. Dominik Tarczyński zaproponował, by uczestnikom prowokacji zakazać wjazdu do Polski, a także wprowadzić wobec nich zakazy stadionowe. Tomasz Buczek przypomniał, że Polacy w czasie wojny ratowali Żydów, często ryzykując własnym życiem, i oskarżył stronę izraelską o zakłamywanie historii. Te głosy – choć mocne – wybrzmiewają jednak głównie w mediach społecznościowych, podczas gdy na oficjalnej, instytucjonalnej linii rząd–UEFA wciąż brak konkretów.
Cała sytuacja jest tym bardziej delikatna, że wpisuje się w szerszy, wieloletni spór o pamięć historyczną. W 2018 roku Polska i Izrael znalazły się w poważnym kryzysie dyplomatycznym po nowelizacji ustawy o IPN, która przewidywała kary za przypisywanie narodowi polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie. Choć później złagodzono jej przepisy, emocje po obu stronach nie wygasły. Teraz, gdy obelgi pojawiają się nie w salach konferencyjnych, a na stadionie piłkarskim, cała historia nabiera zupełnie innego wymiaru – bardziej masowego i medialnego.
Trudno się dziwić, że w Polsce incydent został odebrany jako celowa próba znieważenia narodu.
Problem w tym, że im dłużej w tej sprawie nie padnie oficjalne stanowisko na poziomie rządowym, tym bardziej może się utrwalić wrażenie, że jest ona traktowana po macoszemu. Z punktu widzenia wizerunku państwa na arenie międzynarodowej reakcja powinna być szybka, stanowcza i skierowana zarówno do UEFA, jak i władz Izraela.
W sporcie zdarzają się prowokacje, ale tym razem przekroczono granicę, za którą kończy się kibicowska rywalizacja, a zaczyna polityczna nienawiść.