Pierwsze polskie uczelnie podjęły decyzję o wdrożeniu nadzwyczajnych środków ostrożności. Powodem grasujący po coraz większej części naszego kraju koronawirus. Odwołane zajęcia to jednak dla studentów tylko krótkotrwale dobra wiadomość. Bo przedmioty jakoś trzeba będzie zaliczyć. A to może być naprawdę niezwykła sesja egzaminacyjna.
Koronawirus – odwołane zajęcia na UW i UJ
Pierwszy był Uniwersytet Warszawski. Zarządzenie rektora z 10 marca mówi: „Odwołuje się wykłady i zajęcia dla studentów, doktorantów i słuchaczy, z wyłączeniem zajęć prowadzonych zdalnie”. Do 20 marca szefowie jednostek dydaktycznych mają ogłosić listę wykładów i zajęć, które za dwa tygodnie mają zacząć być prowadzone on-line. Rektor UW wstrzymał też kwaterowanie nowych osób w akademikach, zawiesił służbowe wyjazdy zagraniczne i odwołał wszystkie wydarzenia o charakterze otwartym.
Podobne zarządzenie wydał też we wtorek rektor najstarszej uczelni w Polsce. Uniwersytet Jagielloński w Krakowie od 10 marca nie będzie prowadził wykładów i zajęć wychowania fizycznego. Teoretycznie ćwiczenia mogą nadal się odbywać, ale decyzja co do nich należeć będzie do dziekanów. Można jednak spodziewać się, że bardzo szybko pójdą oni śladami Uniwersytetu Warszawskiego. Tym bardziej, że rektor UJ wprowadził swoim zarządzeniem również zakaz odwiedzania akademików przez gości z zewnątrz.
Niemalże na trzy spusty zamknięty od środy będzie też Gdański Uniwersytet Medyczny. Rektor do odwołania unieruchomił między innymi Centrum Sportu i Bibliotekę Główną. GUMED zakazuje prowadzenia wykładów i prosi wykładowców o umieszczanie ich treści w extranecie. Czerwone światło jest też dla wszelkich spotkań kół naukowych i imprez. Pomniejsze zajęcia co prawda mogą się jeszcze odbywać, ale tylko tam gdzie jest możliwość zapewnienia dystansu między studentami.
Co czeka uczelnie?
W momencie pisania tego tekstu kolejne uczelnie podejmują podobne decyzje, między innymi Uniwersytet Gdański. Można spodziewać się, że do końca tego tygodnia w całej Polsce kampusy zaczną świecić pustkami. To bardzo rozsądny ruch, bo w naszym kraju dzięki szybkim reakcjom być może uda się uniknąć scenariusza włoskiego. Tam poszczególne miejsca zaczęto zamykać dopiero w momencie, gdy koronawirus rozprzestrzenił się na ogromną skalę. My dmuchamy na zimne.
Studentów czeka więc nauka zdalna. Z wykładami aż takiego problemu nie będzie. I tak mało kto na nie chodzi, a do egzaminu można się przygotować ze slajdów czy podręczników. Pytanie czy taki egzamin uda się normalnie przeprowadzić, bo tej pory byliśmy przyzwyczajeni do tego, że wymaga on bezwzględnie obecności studenta. Jeśli epidemii do czerwca nie uda się powstrzymać, uczelnie będą musiały pomyśleć nad innymi metodami badania wiedzy.
Czas na szkoły
Odwoływanie zajęć na uczelniach to i tak dość łatwa operacja w porównaniu do zawieszenia lekcji w szkołach. Studenci bez profesorów sobie poradzą, gorzej z dziećmi, szczególnie tymi małymi, z którymi – na wypadek zawieszenia lekcji – rodzice będą musieli zostać w domach. Takim poligonem doświadczalnym stanie się teraz Poznań. Władze tego miasta zaskoczyły we wtorek wszystkich zapowiadając, że zawieszane są zajęcia w szkołach i przedszkolach w całym mieście. Inne miasta nie poszły na razie tą drogą, być może chcą zobaczyć jak Poznań to zorganizuje. Ale nie oszukujmy się – opustoszenie polskich szkół i przedszkoli to tylko kwestia czasu.
I nie patrzmy na to z paniką. To, co się dzieje, powinno nastroić nas optymistycznie. Im szybciej zaczniemy unikać kontaktów z innymi ludźmi, tym szybciej może się udać powstrzymać epidemię. Może i Polska przejdzie na tryb stand-by na kilka tygodni, ale być może dzięki temu już w maju albo czerwcu zacznie wracać do normy. Tego sobie życzmy.