Janusz Korwin-Mikke był najpopularniejszym polskim politykiem prowadzącym profil na Facebooku. Obserwowało go 800 tys. osób. Piszę "był", gdyż administracja portalu społecznościowego usunęła jego stronę. Jak twierdzą politycy Konfederacji - na stałe i bez słowa wyjaśnienia.

Patryk Słowik – dwukrotny laureat nagrody Grand Press, prawnik, dziennikarz Dziennika Gazety Prawnej, felietonista Bezprawnika
I mam w tym momencie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jest we mnie swoistego rodzaju radość, bo "Krul" stał się ofiarą swoich poglądów. Wielokrotnie przecież i sam Korwin-Mikke, i jego pobratymcy, przekonywali, że powinno być jak najmniej państwa w gospodarce, a udział władzy sądowniczej w ograniczaniu swobód biznesowych powinien być sprowadzony do minimum.
Mamy więc do czynienia z przypadkiem wręcz modelowym: pewien przedsiębiorca - Facebook - podejmuje decyzję, czy chce Korwin-Mikkego na swojej platformie, czy nie chce. I tak się złożyło, że nie chce. Zdaniem posła Konfederacji - cóż, takie prawo przedsiębiorcy. Wolność gospodarcza ponad wszystko. To znaczy zdanie posłów jest takie, gdy to dotyczy wszystkich innych. Gdy jednego z nich – mamy do czynienia z okropną cenzurą.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Korwin-Mikke wyrzucony z Facebooka
Ale oczywiście jest druga strona medalu. Lekceważenie potęgi GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) i sprowadzanie wszelkiej działalności technologicznych gigantów do swobody gospodarczej to niebezpieczna ścieżka. Znam argumenty wolnościowców, którzy twierdzą, że "jak ci się nie podobają warunki narzucane przez Facebooka/YouTube, to nie prowadź tam konta". Tyle że to skazywanie się na cyfrową infamię, na co nie może pozwolić sobie pozwolić większość znanych osób oraz znaczna część przedsiębiorców.
Mamy do czynienia z sytuacją, w której technologiczni giganci zza oceanu decydują o tym, jaką rozpoznawalność i popularność mogą mieć polscy politycy. I jakkolwiek zgadzam się, że twórcy platform i mogą, i wręcz powinni dbać o przestrzeganie standardów, to nie mam przekonania, że te standardy są wystarczająco czytelne. Krótko mówiąc, łatwo naruszyć "standard społeczności" nieświadomie, ewentualnie jedynie poprzez głoszenie poglądów być może marginalnych, ale w dyskursie społecznym dopuszczalnych.
Znam też argument niektórych, że "jeśli Facebook dalej będzie tak robił, to jego miejsce zajmie coś innego, co nie będzie cenzurowało ludzi". I dalej przywoływanie upadłych gigantów takich jak MySpace czy - w rodzimej rzeczywistości - choćby Grono. Szkopuł w tym, że po pierwsze nie wiemy, czy Facebook (Google, którykolwiek z gigantów) zejdzie z tronu, a po drugie - nawet jeśli, to nie wiemy, kiedy to się wydarzy. Nie podoba mi się koncepcja, gdy w ramach obrony bezwzględnej wolności gospodarczej przyjmiemy założenie, że ktoś przez lata może być na marginesie życia społecznego, bo jest nieakceptowany przez obecnych cyfrowych potentatów.
Dla jasności: bynajmniej nie krytykuję Facebooka za usunięcie strony Janusza Korwin-Mikkego. Nie wiem, jaka była tego przyczyna. Chodzi mi o mechanizm, który - nie mam co do tego wątpliwości - jest skrajnie kontrowersyjny.
Moim zdaniem gdy trwały przesłuchania szefów GAFA przed amerykańskim Kongresem, wiele osób uwierzyło, że globalne korporacje cyfrowe nie są tak silne, jak nam się do niedawna wydawało. I w tej ocenie było odrobinę prawdy, bo nie mam żadnych wątpliwości, że państwa - gdyby tylko chciały - byłyby w stanie wypracować wspólnie z największymi przedsiębiorcami pewne uniwersalne standardy. Wydaje mi się jednak, że tej chęci w rzeczywistości nie ma. I chodziło jedynie o pogrożenie korporacjom palcem. GAFA nadal jest potężna, wcale nie mniej niż przed przesłuchaniami. Brakuje zaś pomysłu na hamowanie jej mocarstwowych zapędów. W Polsce odpowiada za to pan minister Adam Andruszkiewicz. I tak jak nie chcę się nad nim pastwić, tak odnoszę wrażenie, że z opowieści o cyfrowej suwerenności państwa i partnerskich relacjach z amerykańskimi gigantami niewiele wyszło.