Politycy Konfederacji, którzy utyskują na to, że pewien przedsiębiorca ogranicza swobodę komunikowania się ich liderowi, mają rację. Szkopuł w tym, że trudno mi łączyć się z nimi w bólu, skoro wygadywali takie bzdury o pełnej wolności gospodarczej.
Janusz Korwin-Mikke był najpopularniejszym polskim politykiem prowadzącym profil na Facebooku. Obserwowało go 800 tys. osób. Piszę „był”, gdyż administracja portalu społecznościowego usunęła jego stronę. Jak twierdzą politycy Konfederacji – na stałe i bez słowa wyjaśnienia.
I mam w tym momencie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jest we mnie swoistego rodzaju radość, bo „Krul” stał się ofiarą swoich poglądów. Wielokrotnie przecież i sam Korwin-Mikke, i jego pobratymcy, przekonywali, że powinno być jak najmniej państwa w gospodarce, a udział władzy sądowniczej w ograniczaniu swobód biznesowych powinien być sprowadzony do minimum.
Mamy więc do czynienia z przypadkiem wręcz modelowym: pewien przedsiębiorca – Facebook – podejmuje decyzję, czy chce Korwin-Mikkego na swojej platformie, czy nie chce. I tak się złożyło, że nie chce. Zdaniem posła Konfederacji – cóż, takie prawo przedsiębiorcy. Wolność gospodarcza ponad wszystko. To znaczy zdanie posłów jest takie, gdy to dotyczy wszystkich innych. Gdy jednego z nich – mamy do czynienia z okropną cenzurą.
Korwin-Mikke wyrzucony z Facebooka
Ale oczywiście jest druga strona medalu. Lekceważenie potęgi GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) i sprowadzanie wszelkiej działalności technologicznych gigantów do swobody gospodarczej to niebezpieczna ścieżka. Znam argumenty wolnościowców, którzy twierdzą, że „jak ci się nie podobają warunki narzucane przez Facebooka/YouTube, to nie prowadź tam konta”. Tyle że to skazywanie się na cyfrową infamię, na co nie może pozwolić sobie pozwolić większość znanych osób oraz znaczna część przedsiębiorców.
Mamy do czynienia z sytuacją, w której technologiczni giganci zza oceanu decydują o tym, jaką rozpoznawalność i popularność mogą mieć polscy politycy. I jakkolwiek zgadzam się, że twórcy platform i mogą, i wręcz powinni dbać o przestrzeganie standardów, to nie mam przekonania, że te standardy są wystarczająco czytelne. Krótko mówiąc, łatwo naruszyć „standard społeczności” nieświadomie, ewentualnie jedynie poprzez głoszenie poglądów być może marginalnych, ale w dyskursie społecznym dopuszczalnych.
Znam też argument niektórych, że „jeśli Facebook dalej będzie tak robił, to jego miejsce zajmie coś innego, co nie będzie cenzurowało ludzi”. I dalej przywoływanie upadłych gigantów takich jak MySpace czy – w rodzimej rzeczywistości – choćby Grono. Szkopuł w tym, że po pierwsze nie wiemy, czy Facebook (Google, którykolwiek z gigantów) zejdzie z tronu, a po drugie – nawet jeśli, to nie wiemy, kiedy to się wydarzy. Nie podoba mi się koncepcja, gdy w ramach obrony bezwzględnej wolności gospodarczej przyjmiemy założenie, że ktoś przez lata może być na marginesie życia społecznego, bo jest nieakceptowany przez obecnych cyfrowych potentatów.
Dla jasności: bynajmniej nie krytykuję Facebooka za usunięcie strony Janusza Korwin-Mikkego. Nie wiem, jaka była tego przyczyna. Chodzi mi o mechanizm, który – nie mam co do tego wątpliwości – jest skrajnie kontrowersyjny.
-
Czytaj też: W pułapce korwinizmu. Dlaczego w Polsce nie ma żadnej poważnej partii przedsiębiorców?
Moim zdaniem gdy trwały przesłuchania szefów GAFA przed amerykańskim Kongresem, wiele osób uwierzyło, że globalne korporacje cyfrowe nie są tak silne, jak nam się do niedawna wydawało. I w tej ocenie było odrobinę prawdy, bo nie mam żadnych wątpliwości, że państwa – gdyby tylko chciały – byłyby w stanie wypracować wspólnie z największymi przedsiębiorcami pewne uniwersalne standardy. Wydaje mi się jednak, że tej chęci w rzeczywistości nie ma. I chodziło jedynie o pogrożenie korporacjom palcem. GAFA nadal jest potężna, wcale nie mniej niż przed przesłuchaniami. Brakuje zaś pomysłu na hamowanie jej mocarstwowych zapędów. W Polsce odpowiada za to pan minister Adam Andruszkiewicz. I tak jak nie chcę się nad nim pastwić, tak odnoszę wrażenie, że z opowieści o cyfrowej suwerenności państwa i partnerskich relacjach z amerykańskimi gigantami niewiele wyszło.