Komunikacja publiczna chyli się ku upadkowi. Bydgoszcz rzuca na trasy zabytki, a Gdańsk cięcia kursów tłumaczy walką z punktualnością

Samorządy Transport Dołącz do dyskusji
Komunikacja publiczna chyli się ku upadkowi. Bydgoszcz rzuca na trasy zabytki, a Gdańsk cięcia kursów tłumaczy walką z punktualnością

Kryzys w komunikacji publicznej na terenie całego kraju trwa w najlepsze. Bydgoszcz, która wysłała na ratunek leciwe Ikarusy i Volvo jest tego świetnym przykładem. Jeszcze bardziej kuriozalną wymówkę na wyjaśnienie kolejnych cięć w kursach znaleźli urzędnicy w Gdańsku. Wszystko to dzieje się w obliczu wprowadzania rozwiązań, których sukces uzależniony jest od sprawnego transportu zbiorowego.

„Klasyki” tylko od święta? W Bydgoszczy spotkasz je codziennie

Problemy z funkcjonowaniem transportu zbiorowego na terenie największego miasta na Kujawach trwają od lat. Odkąd tylko sięgam pamięcią włodarze nieustannie toczą boje z Miejskim Zakładem Komunikacyjnym, który obsługuje większość linii autobusowych i tramwajowych. Schemat problemu zwykle jest taki sam – kierowcy skarżą się na niskie zarobki, miejska spółka mówi, że pieniędzy nie ma, a miasto straszy zerwaniem umowy, a co za tym idzie przekazaniem organizacji transportu prywatnym przewoźnikom.

Efektem tego były widoczne od paru ładnych miesięcy głębokie cięcia w rozkładach jazdy. Sytuacji nie poprawia fakt, że miasto jest obecnie w trakcie wielu remontów, które utrudniają ruch na kluczowych ulicach Bydgoszczy. To również był pretekst do kolejnych zmian tras i zmniejszaniu liczby autobusów i tramwajów. Prawdziwa udręka dla mieszkańców rozpoczęła się jednak paręnaście tygodni temu. Jak wskazywali pasażerowie planowane autobusy po prostu przestały pojawiać się na przystankach. MZK nie miał wystarczającej liczby kierowców, więc każdego dnia odpuszczał sporą część kursów.

Miasto próbowało negocjować z ewentualnymi podwykonawcami, jednak nikt nie zgodził się obsługiwać kilku wybranych linii. Urzędnicy wpadli więc na dość oryginalny pomysł i zwrócili się o pomoc do miłośników komunikacji. W ten sposób na liniach 52, 79 i 89 o wybranych godzinach od 08 grudnia pojawiły się leciwe Ikarusy 280 i Volvo B10MA, a więc pojazdy, które dawno już wyszły z użytku. Choć zasług odmówić im nie można, to z pewnością nie spełniają one standardów, których oczekiwaliby od komunikacji pasażerowie w dzisiejszych czasach.

„Klasyki” mogą być fajną atrakcją w czasie miejskich wydarzeń, ale nie środkiem codziennego transportu mieszkańców do szkoły, czy pracy. Sytuacja ma być przejściowa i potrwać maksymalnie do końca roku, jednak jest ona symbolem upadku transportu zbiorowego w jednym z największych polskich miast.

Cięcia widać wszędzie. Gdańsk znalazł kuriozalne wytłumaczenie

Problemy z funkcjonowaniem transportu zbiorowego widać nie tylko w Bydgoszczy. Kryzys dotyka niemal wszystkie aglomeracje. Tylko w tym roku ostre cięcia spotkały mieszkańców chociażby Warszawy, Łodzi, Poznania, Szczecina, Krakowa, Gdańska, czy Gdyni. Tłumaczenia wszędzie są w zasadzie tożsame, a więc brak kierowców, motorniczych i rosnące koszty utrzymania taboru.

Oryginalne wyjaśnienie kolejnych ograniczeń w transporcie zbiorowym wymyślili gdańscy urzędnicy. Nie chcąc zapewne narażać się mieszkańcom na kolejną ostrą krytykę, w ostatnich dniach zakomunikowali, że linia 148 zmniejszy częstotliwość kursowania w popołudniowym szczycie z co 12 minut na co 15 minut. Celem ma być zmniejszenie prawdopodobieństwa wystąpienia opóźnień.

Faktycznie jest duża szansa, że zadanie zostanie zrealizowane. Skoro kierowcy zwiększą odstępy między kursami to sytuacji, gdy autobus zaczyna kurs spóźniony powinno być mniej. Problem można było jednak rozwiązać w inny sposób, a mianowicie poprzez skierowanie do obsługi linii dodatkowego autobusu. Na to jednak nie ma pieniędzy i załogi.

Kryzys komunikacji publicznej nie pomoże wprowadzić stref czystego transportu

Równolegle z kryzysem transportu zbiorowego w Polsce toczy się dyskusja o zwiększaniu świadomości mieszkańców i większej trosce o ochronę środowiska. Działania podejmowane na szczeblu gminnym w zakresie segregacji śmieci, likwidacji „kopciuchów”, czy zwyczajnych akcji wspólnego sprzątania najbliższej okolicy są jednymi z kluczowych w walce z wyeliminowaniem złych nawyków.

Nie mniejszą rolę ma pełnić ograniczenie ruchu samochodowego w ścisłych centrach miast. W tym celu już od lipca 2024 roku w Warszawie i Krakowie powstaną pierwsze strefy czystego transportu. Samorządy stawiają też na system park and ride zachęcający do zostawienia pojazdu na obrzeżach miasta. Kluczem do sukcesu w obu tych przedsięwzięciach jest sprawny transport zbiorowy. Rozlewający się po całym kraju kryzys komunikacji publicznej już teraz stanowi poważny problem, a za parę miesięcy jego mankamenty będą jeszcze bardziej widoczne. Warszawa i Kraków mają zatem niewiele czasu, by naprawić sytuację.