Nowo wybudowany port lotniczy w Gaya w Indiach dostał o IATA kod, który kojarzy się z nazwą miejscowości. Okazuje się jednak, że lokalnym politykom kojarzy się on z czymś jeszcze. Afera jest spora, bo Gaya to „święte miasto”.
W kolejnej dekadzie XXI wieku homoseksualizm w większości krajów Zachodu nie budzi już wielkich emocji, a środowiska LGBT+ coraz mniej muszą się obawiać nietolerancji czy prześladowań.
Doskonale jednak wiemy, że nie wszędzie tak jest. I nie mówimy tu akurat o pewnym kraju nad Wisłą. W Indiach właśnie mamy aferę przez skrót lotniczy GAY.
Kod IATA ma każde większe lotnisko. I tak warszawskie Lotnisko Chopina fachowo nazywa się po prostu WAW, a port lotniczy Kraków-Balice to KRK. IATA więc uznała, że Gaya może mieć kod GAY.
Parlament Indii uznał jednak taki kod za „ośmieszający” dla całego kraju. I wystosował do rządu apel, by zająć się sprawą. Lokalni politycy sugerują bardziej „neutralną” nazwę – chociażby YAG. Rząd faktycznie wystąpił o zmianę, ale na razie ze strony IATA jest odmowa. Stowarzyszenie tłumaczy, że kody są nadawane raz na zawsze. I tyle.
Inna sprawa, że gdyby stowarzyszenie wycofało się z kodu, mogłaby wybuchnąć kolejna afera. Pojawiłyby się wówczas zapewne oskarżenia, że to decyzja wroga środowisku LGBT.
Lotnisko dostało kod GAY. A obok jest zabytkowa świątynia
Być może sprawa nie budziłaby aż takich emocji, ale ledwie kilka kilometrów od lotniska jest znana świątynia Bodhgaya, bardzo ważna dla miejscowych buddystów. Dla wielu wyznawców tej religii Gaya ma wręcz status „świętego miasta”.
Z polskiego punktu widzenia afera, przyznajmy, do końca egzotyczna się nie wydaje. Gdyby jakieś polskie lotnisko dostało od IATA kod kojarzący się z LGBT, to też byłaby duża szansa, że wszystko skończy się awanturą.
Port Solidarność, który ma powstać w ramach projektu CPK, będzie miał pewnie jednak bardziej neutralny kod. O ile oczywiście to lotnisko kiedykolwiek powstanie. Na razie, po latach buńczucznych zapowiedzi, budowa jest w powijakach.