Wiele osób uważa, że kosztowny leasing takiego auta pozwala w całości wrzucić jego cenę w koszty firmy, obniżając podatek dochodowy praktycznie do zera.
To nieprawda, przedsiębiorca finansujący auto za setki tysięcy złotych wciąż pokrywa większość jego ceny z własnej kieszeni, a podatkowe ulgi są mocno ograniczone.
Limit 150 tys. zł – dlaczego fiskus ogranicza koszty drogich aut?
Polskie przepisy podatkowe wprowadzają limit wartości pojazdu osobowego, do którego wydatki można zaliczyć w koszty uzyskania przychodu. Obecnie (do końca 2025 r.) limit ten wynosi 150 000 zł dla większości aut osobowych (spalinowych i hybrydowych) oraz 225 000 zł dla elektrycznych i wodorowych.
Oznacza to, że jeśli firma kupuje lub leasinguje samochód droższy niż podane kwoty, to nadwyżka powyżej limitu nie daje już żadnych korzyści podatkowych.
Co ważne, limit 150/225 tys. zł dotyczy wyłącznie części kapitałowej wydatków na samochód, a nie odsetek finansowania. Odsetki leasingowe wolno zaliczyć w koszty w całości, niezależnie od wartości auta.
Jednak kwota główna – czyli de facto cena pojazdu – objęta jest ograniczeniem. Mechanizm ten wprowadzono w 2019 roku, aby ukrócić zjawisko kupowania przez firmy bardzo drogich prywatnych samochodów tylko dla "korzyści" podatkowej.
W praktyce oznacza to, że przedsiębiorca leasingujący luksusowe auto i tak nie odliczy pełnych rat leasingowych, a tylko ich proporcjonalną część odpowiadającą wartości pojazdu do 150 tys. zł.
Jeśli przedsiębiorca leasinguje auto dwukrotnie droższe niż przewidziany limit, to w koszty zaliczy jedynie połowę każdej zapłaconej raty. Gdyby ktoś wziął w leasing samochód dziesięć razy droższy od limitu (np. taki za 1,5 mln zł), ująłby w kosztach zaledwie jedną dziesiątą każdej raty.
Nie ma możliwości, by najpierw odliczać całe raty aż do osiągnięcia sumy 150 tys. zł, a potem zaprzestać, bo prawo wymaga proporcjonalnego rozliczania od początku trwania umowy leasingu.
Można więc powiedzieć, że popularna teza o kupowaniu superdrogich aut do celów podatkowych jest wyłącznie mitem i niestety trochę też niewiedzą.
Co to oznacza w praktyce? Leasing BMW za 600 tys. zł a koszty firmy
Rozważmy teraz nasz przykład: flagowe BMW o wartości 600 000 zł brutto. Załóżmy, że przedsiębiorca jest płatnikiem VAT i używa auto w celach mieszanych (biznesowo i prywatnie), bo tak robi większość leasingobiorców. Oznacza to, że od rat leasingu odlicza 50% VAT, a pojazd traktowany jest jako użytkowany częściowo prywatnie.
W takiej sytuacji efektywna wartość samochodu na potrzeby limitu obejmuje cenę netto plus nieodliczalną połowę VAT – dla 600 tys. zł brutto (z VAT) będzie to w praktyce około 543 900 zł.
Limit 150 000 zł stanowi zatem tylko około 27,5% tej wartości. Inaczej mówiąc – tylko nieco ponad 1/4 każdej raty leasingowej będzie stanowić koszt podatkowy przedsiębiorcy. Pozostałe ~72,5% kwoty raty (część kapitałowej) nie obniży dochodu do opodatkowania.
Nawet przy maksymalnie korzystnym scenariuszu – gdyby przedsiębiorca deklarował, że auto służy wyłącznie firmie i odliczał 100% VAT (wymaga to m.in. prowadzenia szczegółowej ewidencji przebiegu pojazdu do celów VAT, mało kto się na to decyduje), nadal wartość netto (po odliczeniu 100% VAT) ~487,8 tys. zł przekracza limit ponad trzykrotnie. Wówczas do kosztów wpadnie ~30,7% wartości rat (150 tys./487,8 tys.) – czyli wciąż mniej niż jedna trzecia każdej raty.
Jeśli natomiast przedsiębiorca nie jest vatowcem (np. lekarz na zwolnieniu z VAT) i leasinguje auto za 600 tys. zł brutto, to limit odnosi się do pełnej kwoty brutto. 150 000 zł stanowi 25% z 600 000 zł, zatem tylwko jedna czwarta raty leasingowej będzie dla niego kosztem podatkowym.
Pozostałe ograniczenia: 75% kosztów eksploatacji i limit na ubezpieczenie
Warto dodać, że poza samymi ratami leasingu, również inne wydatki związane z użytkowaniem luksusowego auta niekoniecznie podlegają pełnemu odliczeniu.
Jeżeli samochód jest używany służbowo i prywatnie, to tylko 75% wydatków eksploatacyjnych (np. paliwo, serwis, opony, części zamienne) można zaliczyć w koszty firmy. Ustawodawca zakłada, że 25% takich wydatków dotyczy użytku prywatnego i nie pozwala odliczyć ich od dochodu. Pełne 100% odliczenie kosztów eksploatacji jest możliwe tylko przy autach wykorzystywanych wyłącznie w działalności, co – podobnie jak z VAT – wymaga prowadzenia kilometrówki i formalnego potwierdzenia braku użytku prywatnego.
Ograniczenie dotyczy też dobrowolnych ubezpieczeń komunikacyjnych: składki AC czy GAP również zaliczymy do kosztów tylko w takiej proporcji, w jakiej 150 tys. zł ma się do wartości auta przyjętej do polisy (dla drogich samochodów część składki od wartości powyżej limitu nie jest kosztem).
Jedynie obowiązkowe OC można ująć w całości, niezależnie od wartości pojazdu.
Ile podatku można faktycznie „zaoszczędzić” na drogim aucie?
Skoro już wiemy, że do kosztów podatkowych wejdzie jedynie ułamek ceny luksusowego BMW, policzmy, jak przekłada się to na wysokość podatku. Załóżmy ponownie model: przedsiębiorca jednoosobowy osiąga 50 tys. zł miesięcznego dochodu (czyli 600 tys. zł rocznie) przed uwzględnieniem leasingu. Na marginesie to zdecydowanie za słabe zarobki, by kupować BMW za 600 tys. zł, ale niestety samochodomania jest sporym problemem polskiego społeczeństwa.
Nawet jeśli zsumujemy wszystkie dodatkowe kwoty, załóżmy ok 200 tys. zł kosztów podatkowych, to przy liniowej stawce 19% przekłada się to na 38 tys. zł mniej zapłaconego podatku.
Resztę wartości auta (ponad 400 tys. zł) przedsiębiorca musi kupić bez żadnej osłony podatkowej - czyli de facto z dochodu po opodatkowaniu. Przy wyższej stawce podatku (np. 32% w skali podatkowej) zaoszczędzona kwota byłaby nieco większa, rzędu maks. ~64 tys. zł, ale nadal ponad 500 tys. zł ceny pojazdu nie daje mu żadnej ulgi. Z kolei ryczałtowiec odliczy tylko pół VAT-u, więc oszczędności będą tak niewielkie, że leasing w ogóle może nie mieć sensu.
Mit o „samochodzie za pół miliona, który wrzucił w koszty i nie zapłacił podatku” nie wytrzymuje zatem zderzenia z rzeczywistością. Podatnik kupujący tak drogi wóz w najlepszym wypadku odzyska ułamek jego ceny w postaci niższego podatku dochodowego.
Luksusowy leasing to nie magia podatkowa
Jak widać, stereotyp o biznesmenie jeżdżącym BMW za 600 tys. „na koszt fiskusa” jest mocno przesadzony. Obowiązujące przepisy skutecznie ograniczają możliwość pełnego rozliczenia wydatków na drogie samochody osobowe.
Przedsiębiorca korzystający z leasingu luksusowego auta może rozliczyć w kosztach tylko część rat, odpowiadającą wartości samochodu do 150 tys. zł (ewentualnie 225 tys. zł dla elektryka). Zdecydowana większość ceny zakupu nie pomniejszy jego dochodu do opodatkowania.
Ponadto wciąż ponosi lwią część wydatków z własnej kieszeni. Każda złotówka wydana na samochód „ponad limit” to złotówka bezpośrednio z dochodu firmy. Nawet złotówki mieszczące się w limicie dają tylko częściowy efekt w postaci oszczędności podatku, rzędu 19–32 groszy na każdej złotówce kosztu (bo tyle wynoszą stawki podatku PIT). Innymi słowy, wydając 1 zł na samochód, przedsiębiorca zaoszczędzi co najwyżej ~0,20–0,30 zł na podatku, a resztę ~0,70–0,80 zł dokłada sam.
W rezultacie leasing drogiego samochodu nie jest sposobem na „niepłacenie podatków”, a co najwyżej legalną metodą na niewielkie obniżenie należnego podatku dochodowego.
Oczywiście, wielu przedsiębiorców i tak decyduje się na luksusowe auta firmowe – często kierując się osobistą przyjemnością lub prestiżem, a przy okazji ciesząc się dodatkowym, relatywnie niewielkim bonusem podatkowym.
Jednak kupno samochodu za 600 tys. zł tylko po to, by zaoszczędzić podatek, byłoby z ekonomicznego punktu widzenia nieracjonalne. Fiskus nie finansuje takich zakupów – w najlepszym razie „dokłada” ułamkową część poprzez ulgę, a resztę i tak płaci przedsiębiorca.
Warto też zauważyć, że przepisy stają się coraz bardziej restrykcyjne. Od 2026 r. limit amortyzacji i kosztów dla aut spalinowych o wysokiej emisji ma zostać obniżony do 100 000 zł (dla niskoemisyjnych pozostanie 150 tys., dla elektryków 225 tys.).