Jestem dzieckiem lat 90., ale zdecydowanie bliżej mi do roku 2000 niż do 1990. Mam przyjemność znajdować się w grupie ostatnich przedstawicieli mostu łączącego osoby starsze, dotknięte PRL i post-PRLem z ludźmi młodymi, dla których internet i – jak to jeszcze niektórzy nazywają – szeroko pojęty „Zachód”, jest normą. Czy millenialsi na rynku pracy faktycznie nie dają rady?
Millenialsi na rynku pracy
Obecne nastolatki, czyli osoby urodzone już w XXI wieku, bardzo często są określane przez osoby znacznie od nich starsze, jako nieudacznicy, ludzie roszczeniowi, nieprzystosowani, wymagający dużo, a dający mało. Są to jak najbardziej krzywdzące określenia, a do tego w zasadzie zmyślone i mające charakter uogólnień. Młodzi ludzie nie są gorsi, głupsi, mniej zdolni, mniej pracowici — oni po prostu obnażają patologie, które występowały w dzikim okresie polskiego socjalizmu i w jeszcze bardziej szalonych latach 90.
Wpis nie jest analizą naukową i nie ma charakteru nawet popularnonaukowego. Staram się jedynie jakkolwiek usprawiedliwić i wyjaśnić, z perspektywy człowieka młodego (który w pierwszych latach swojego życia nie miał telefonu komórkowego, internet raczkował, a Polska nie była w Unii Europejskiej) co powoduje różnicę w światopoglądzie ludzi młodszych i nieco starszych.
Warto też od razu zauważyć, że ludzi, określanych jako millenialsi, na rynku pracy będzie coraz więcej, więc siłą rzeczy… należy spróbować ich zrozumieć.
W odniesieniu do rozważań na temat stereotypów sprzężonych z millenialsami, należy spróbować pomyśleć niestandardowo. Pytanie nie powinno brzmieć „dlaczego millenialsi nie radzą sobie na rynku pracy?”, a „dlaczego ludzie myślą, że millenialsi sobie nie radzą?”.
Kult pracy i kult cwaniactwa
Ów światopogląd, a także miło brzmiący stereotyp „zaradnego Polaka” nie wziął się znikąd i ma swoje źródła, które da się wskazać Okres PRL-u, a następnie tzw. okres przemian, nauczył Polaków (a raczej ludzi, bo zdolność adaptacji to cecha gatunku, nie narodu), że trzeba kombinować, a praca to wartość. Nikt się z tym oczywiście nie kłóci, tak przecież było i być musiało, ale kult pracy, połączony z patologiami lat dziewięćdziesiątych wytworzył bardzo niekorzystną (dla „pospolitych pracowników”) konstrukcję.
W latach 90., przy rosnącym bezrobociu, a także w obliczu prymitywnych przepisów pracowniczych, bez wsparcia m.in. prawa unijnego, szybko okazało się, że przedsiębiorcy — owszem — bogacili się, ale nierzadko kosztem morderczego wysiłku pracowników i wyzysku. Pracownicy, którzy dostawali pensje często głodowe, musieli pracować, bo innej perspektywy ani możliwości nie było.
Osoby, które dorobiły się w tym jakże szalonym okresie polskiej historii, wskazują, że to zasługa ich ciężkiej pracy, psychiki, a także umiejętności dostosowania się do dynamicznie zmieniających się warunków. Nieraz młody człowiek słyszy, że kiedyś „to by sobie nie poradził”, i„że teraz to każdy ma za dobrze”.
Gdzie leży normalność?
Obecni młodzi ludzie dojrzewają w epoce powszechnego dostępu do informacji, a także gigantycznej globalizacji. Wartości, światopogląd i szeroko pojęte prawa człowieka i wynikające z nich reguły, poprzez które millenialsi patrzą na świat, napływają z państw bardziej rozwiniętych i przenikają do polskiego społeczeństwa. O ile osoby starsze często dalej myślą „po staremu”, to w odniesieniu do osób młodych i coraz młodszych, ta tendencja jest i będzie odwrotna — siłą rzeczy.
Nieważne ile artykułów o propagandzie LGBT, lewackości i zgniłym zachodzie ukaże się w prawicowych mediach — to jest nieodwracalny proces, który — oprócz badania go, rzecz jasna — należy po prostu zaakceptować.
Młodzi ludzie wiedzą, że mogą zmienić pracę w każdym momencie, a praca „leży na ziemi” (oczywiście dla młodych, znających języki). Millenialsi coraz częściej zwracają uwagę na formy zatrudnienia i treść umów, które powinny być wiążące. Zwraca się również uwagę na stosunek pracodawcy do pracowników, a także konkurencyjność w zakresie ofert pracy — na przykład w odniesieniu do benefitów w pracy czy wysokości wynagrodzenia. Praca na czarno coraz częściej jest krytykowana, a czas pracy, wynikający z umowy, staje się tym rzeczywistym.
Słynne „wiem, że już skończyłeś, ale zostań, dokończ swoją pracę”, pojawia się coraz rzadziej, a coraz częściej wzorem praw pracowniczych i zwykłej, ludzkiej uczciwości, stają się zagraniczne korporacje, co akurat nie do końca napawa optymizmem.
Oczywiście nie sposób jest wykroić z tejże rzeczywistości kawałka jednej słusznej i niepodważalnej prawdy. Moim celem jest jednak przypomnienie, że większość patologii, związanych ze współczesnym rynkiem pracy, które są również zaczynem do dyskusji o bezużyteczności młodych na rynku zatrudnienia, powstały dużo wcześniej. Mają swoje źródło, a normalnymi w tej relacji są właśnie osoby młode, które może i myślą zbyt romantycznie i „Netflixowo”, ale domagają się uczciwości i normalności, która sukcesywnie — i na szczęście — pojawia się w naszej polskiej codzienności.
Nie zamierzam również jednostronnie wskazywać, że millenialsi to pracownicy lepsi czy gorsi. Zły pracownik to zły pracownik i nie wolno w tym zakresie naginać rzeczywistości pod żadną ideologię. Niestety większość cech, które przypisuje się młodym pracownikom, powstaje tylko dlatego, że młody pracownik (w przeciwieństwie do tego starszego) ochoczo i bezwstydnie wyciąga rękę po normalność, a sam nie lubi być wykorzystywany.