Europa nie dla minerów krypto? Rosnące koszty energii
Największym problemem europejskiego miningu są ceny energii. Rachunki za prąd poszybowały w górę przez kryzys energetyczny, wojnę na Ukrainie i zieloną transformację, co dla minerów oznacza dramatyczny wzrost kosztów. We Włoszech koszt prądu potrzebny do wykopania 1 BTC sięga 208 tys. dolarów, w Austrii 184 tys., a w Belgii 172 tys., czyli wielokrotnie więcej niż wartość samego bitcoina. Dla porównania w Libanie to jedynie 266 dolarów. Nawet Skandynawia, dotąd raj dla kopaczy dzięki taniej hydroenergii, odczuła szok cenowy, zimą 2022/23 norweska firma Kryptovault wyłączyła maszyny z powodu wysokich rachunków.
Według raportu CoinGecko z 2023 r. tylko w 5 krajach Europy koszt prądu jest na tyle niski, by domowy mining miał sens. W większości państw UE wydobycie bitcoina generuje koszty rzędu 160–200 tys. $ za 1 BTC, co przy cenie ok. 30 tys. $ w 2023 było czystą stratą, mimo imponującej aktualnej ceny ok. 110 tys. $ dalej jest to nieopłacalne. Polska niestety też nie jest wyjątkiem. Jedna koparka zużywająca 3000 kWh miesięcznie oznacza rachunek ok. 1600 zł (lub ~1180 zł przy nocnej taryfie). W praktyce oznacza to, że zamiast kopać, wielu polskich entuzjastów woli po prostu… kupić kryptowalutę na giełdzie za równowartość rachunku za prąd.
Zielona krucjata UE, regulacje środowiskowe kontra mining
Wysokie ceny prądu to nie jedyny problem europejskiego miningu. Unia Europejska od dawna patrzy na energochłonne kopanie kryptowalut z dużą rezerwą, traktując Bitcoina jako symbol marnotrawstwa energii. W 2021 r. szwedzkie agencje wezwały do wprowadzenia zakazu algorytmu Proof of Work i nałożenia specjalnych podatków klimatycznych na kopalnie. Pomysł całkowitego zakazu PoW pojawił się także podczas prac nad regulacjami MiCA w 2022 r., ale poprawka przepadła w Parlamencie Europejskim niewielką przewagą głosów. Atmosfera pozostaje jednak chłodna i w unijnych dokumentach Bitcoin bywa wprost nazywany technologią szkodliwą dla środowiska, a kolejne ograniczenia (np. podatki ekologiczne) wydają się tylko kwestią czasu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Niektóre państwa reagują bardziej radykalnie, Kosowo w styczniu 2022 r. całkowicie zakazało miningu, konfiskując sprzęt w ramach oszczędzania energii. W UE takich działań jeszcze nie było, choć Holandia czy Estonia rozważały podobne restrykcje.
Dochodzi jeszcze kwestia podatków. W większości państw UE zyski z krypto traktowane są jak dochody kapitałowe. W Polsce osoby fizyczne płacą 19% (PIT-38), ale – co kluczowe – prywatni minerzy nie mogą odliczyć kosztów energii czy sprzętu. To oznacza, że nawet jeśli mining ledwo się bilansuje, fiskus i tak zażąda podatku od sprzedaży monet. Zarejestrowanie działalności gospodarczej daje więcej możliwości rozliczeń, ale wiąże się z kolejnymi obciążeniami, jak ZUS czy VAT. W efekcie podatki, podobnie jak prąd i regulacje, dokładają cegiełkę do tezy, że mining w Europie staje się zajęciem coraz mniej opłacalnym.
Nieubłagana matematyka
Nawet gdyby odsunąć na bok drogi prąd i unijne regulacje, minerzy muszą mierzyć się z samą naturą Bitcoina. System został zaprojektowany tak, by z czasem wydobycie stawało się coraz trudniejsze i mniej opłacalne.
Po pierwsze, sieć co około dwa tygodnie dostosowuje tzw. trudność wydobycia. Im więcej koparek działa na świecie, tym wyżej rośnie difficulty, by utrzymać stałe tempo znajdowania bloków. We wrześniu 2025 wskaźnik osiągnął rekord – ok. 135 bilionów – co czyni sieć bezpieczną, ale i bezlitosną dla małych graczy. Aby konkurować, trzeba mieć coraz potężniejszy sprzęt i tańszą energię. Drobni minerzy przegrywają z wielkimi farmami, które działają na setki megawatów. Większość mniejszych kopaczy nie będzie w stanie skutecznie rywalizować w kolejnej fazie, a branża coraz bardziej centralizuje się w rękach korporacji.
Drugim czynnikiem, który mocno uderzył w minerów, był halving z 20 kwietnia 2024 r., ponieważ nagroda za blok spadła z 6,25 do 3,125 BTC. W teorii to mechanizm mający ograniczać inflację bitcoina, w praktyce jednak oznacza, że minerzy dostają o połowę mniej monet za tę samą pracę. Rentowność miningu ratuje tylko ewentualny wzrost kursu, a ten – jak pokazuje historia – zwykle przychodzi dopiero po wielu miesiącach. Tymczasem trudność wydobycia poszybowała do rekordowych poziomów i obecnie wynosi ok. 142 tryliardów, co czyni sieć niezwykle bezpieczną, ale bezlitosną dla mniejszych kopaczy. Ci z drogim prądem i starszym sprzętem praktycznie nie mają już czego szukać, rachunki rosną, a nagroda jest coraz mniejsza. W efekcie halving dla wielu europejskich minerów staje się nie tyle świętem kryptowalut, ile gwoździem do trumny ich działalności.
Ucieczka z Europy, tam, gdzie prąd tańszy (albo przynajmniej ciepło da się wykorzystać)
Europejskie kopalnie kryptowalut masowo wygaszają działalność lub migrują tam, gdzie energia jest tańsza. Po chińskim zakazie w 2021 r. wielu miner przeniosło się do USA, głównie do Teksasu, który dziś odpowiada za ok. 37–38% globalnego hash rate Bitcoina. Europa natomiast skurczyła się do symbolicznych 6%, podczas gdy Kazachstan ma 13%, a Malezja 3%. Ostoje w Skandynawii, korzystające z taniej energii wodnej, też dostały po kieszeni, a część farm czasowo wyłączyła sprzęt.
Zdarzają się kreatywne wyjątki, np. holenderska farma tulipanów ogrzewana ciepłem z koparek w ramach współpracy z Bitcoin Brabant. To jednak bardziej ciekawostka niż model biznesowy. Większość minerów bez dostępu do taniej energii czy innowacyjnych rozwiązań staje przed następującym wyborem: przenosiny, zawieszenie działalności albo bankructwo. Nic dziwnego, że mówi się o „crypto deindustrialization” Europy, kontynent wycofuje się z wyścigu, oddając pole USA i Azji.
Polska kopalnia kryptowalut – czy to ma sens?
W Polsce kopanie kryptowalut wciąż jest legalne i nie grożą nam nagłe konfiskaty sprzętu jak w Kosowie czy Iranie. Problem leży jednak w ekonomii. Nowoczesna koparka ASIC to wydatek rzędu dziesiątek tysięcy złotych, a jej miesięczny pobór energii liczony w megawatogodzinach przekłada się na rachunki idące w setki, a nawet tysiące złotych. Zyski w postaci ułamków bitcoina często nie pokrywają kosztów, zwłaszcza po doliczeniu podatku 19% od sprzedaży kryptowalut.
Niektórzy polscy entuzjaści szukają obejść, zasilają koparki z fotowoltaiki, korzystają z ryczałtowych umów na prąd czy próbują ogrzewać domy sprzętem zimą. To jednak bardziej ciekawostki niż realny model biznesowy. Przy obecnych cenach energii i trudności wydobycia, domowy mining staje się hobby dla upartych, a nie źródłem zysku.
Dodatkowo na horyzoncie czai się halving Bitcoina, który zmniejszy nagrody o połowę i jeszcze bardziej podetnie rentowność. Coraz więcej wskazuje na to, że w Europie mining kryptowalut zmierza ku nieopłacalności, a w wielu krajach już dawno jest deficytowy. UE może odtrąbić „sukces” ekologiczny, bo kopalnie znikną z mapy kontynentu, ale globalne wydobycie i tak przeniesie się do miejsc z tańszą energią, jak Teksas czy Kazachstan.
Polscy inwestorzy zamiast koparek prawdopodobnie wybiorą inne ścieżki, staking, energooszczędne projekty blockchain czy po prostu handel na giełdach. Bo w tej grze o wysokie napięcie prąd zawsze wygrywa, a w Europie jest za drogi, by minerzy mogli marzyć o szybkim zysku.