Rząd chce, by każdy obywatel miał zagwarantowany dostęp do własnej poczty elektronicznej – o pojemności co najmniej 1 GB. „Narodowa Poczta Elektroniczna”, jak można byłoby nazwać ten pomysł, miałaby zagwarantować każdemu obywatelowi dostęp do poczty elektronicznej. Sęk w tym, że w to wszystko mogłaby zostać zaangażowana jeszcze Poczta Polska.
„Narodowa Poczta Elektroniczna”. Urząd wysyła e-pismo – i tu zaczyna się problem
Projekt rozporządzenia Ministra Cyfryzacji w sprawie gwarantowanych dostępności oraz pojemności skrzynek doręczeń jest konsultowany do dzisiaj. To rozporządzenie, które jest bezpośrednio związane z ustawą o doręczeniach elektronicznych. Zgodnie z ustawą cała korespondencja między urzędami i instytucjami państwa a obywatelami ma być docelowo realizowana elektronicznie. Albo – i na to warto zwrócić uwagę – przy pomocy publicznej usługi hybrydowej, świadczonej przez państwowego dostawcę, czyli w tym wypadku Pocztę Polską. I tu zaczyna się problem.
„Narodowa Poczta Elektroniczna”, czyli poczta elektroniczna dla każdego obywatela miałaby bowiem zapewnić dostęp do skrzynki mailowej każdemu obywatelowi i umożliwić e-doręczenia. Problem polega jednak na tym, że w praktyce trudno byłoby zmusić każdego obywatela do korzystania z poczty elektronicznej – nie wszyscy mają dostęp do Internetu (i nie mają takiego obowiązku), podobnie jest z dostępem do urządzeń umożliwiających korzystanie z sieci. Tym samym trudno sobie w tym momencie wyobrazić, by komunikacja za pośrednictwem poczty elektronicznej była obowiązkowa.
Jeśli z kolei nie byłaby obowiązkowa, to obywatele, którzy nie chcieliby korzystać z e-doręczeń, musieliby korzystać z usługi hybrydowej. Czyli urząd wysyła pismo elektronicznie, ale zamiast do obywatela (który z e-doręczeń nie chce korzystać), to do Poczty Polskiej. Ta z kolei takie e-pismo otwiera, a następnie drukuje, umieszcza w kopercie i… wysyła do właściwego adresata. W praktyce zatem pracownicy Poczty mieliby pełen dostęp do wielu pism elektronicznych i to oni mieliby obowiązek przesyłania ich dalej, do adresata. W takiej sytuacji dochodzą wątpliwości związane z RODO. Nie mówiąc już o tym, że państwowy dostawca mógłby mieć również problem z dostarczeniem przesyłki właściwemu adresatowi. Skoro korespondencję adresowaliby pracownicy poczty, prędzej czy później prawdopodobnie zaczęłoby dochodzić do pomyłek, zwłaszcza jeśli większość obywateli zdecydowałaby się na korzystanie z opcji hybrydowej.
Zamysł częściowo dobry, ewentualne wykonanie – niekoniecznie
Jeśli faktycznie tak miałyby wyglądać e-doręczenia (w praktyce dla wielu osób: usługa hybrydowa realizowana przez Pocztę), to o ile zamysł przyspieszenia komunikacji na linii urzędy-obywatele i uskutecznienie doręczeń jest dobry, o tyle realizacja może być już znacznie gorsza. Projekt jest na razie na etapie konsultacji (choć kończą się dzisiaj) – być może rządzący zdecydują się jednak na wprowadzenie do niego jakichś poprawek.