Stało się, i co teraz?
1 października 2025 zapamiętamy jako dzień wejścia w życie systemu kaucyjnego na butelki w Polsce. Nie jest to jednak jakaś świeża sprawa – ustawa go wprowadzająca została uchwalona 13 lipca 2023 roku. Początkowo system miał obowiązywać od 1 stycznia 2025, ale przedstawiciele branży opakowaniowej uznali, że to za mało czasu, aby przygotować się na zmiany.
21 listopada Sejm uchwalił nowelizację – wejście w życie systemu kaucyjnego opóźniono o dziewięć miesięcy. No i stało się – dorzucono nam drobną opłatę do butelek „dla naszego dobra”. Ja nazywam to po imieniu – podatek, który możesz, ale nie musisz, ale bardzo możliwe, że zapłacisz. I my wcale nie mówimy tutaj o małych pieniądzach, bo o setkach milionów złotych rocznie, których konsumenci nie odbiorą – z różnych powodów.
Jedni atakują mniej lub bardziej racjonalnymi argumentami system kaucyjny, drudzy go bronią. Nie ukrywam jednak, że jednym z moich „ulubionych” jest wskazywanie, że „gdzieś” to już na świecie jest. Wspaniale, ale czy to oznacza, że to z automatu coś dobrego? Jeśli oczekujecie po tym tekście tępej germanofobii, to się zawiedziecie. Niemcy to nasz największy partner handlowy i życzenie im źle uważam za co najmniej głupie. Nasz zachodni sąsiad to jednak idealny przykład tego, jak wiele rzeczy nie robić – w szczególności w ostatnich latach.
Nie chodzi o system kaucyjny
Tu nie chodzi tak naprawdę o sam system kaucyjny, a o mentalność, która każe nam bezrefleksyjnie powtarzać: „bo ktoś już to zrobił”. Niemcy też to zrobili – tylko że Niemcy „zrobili” również mnóstwo innych rzeczy, które dziś stanowią wręcz podręcznik błędnych decyzji strategicznych. To kraj, który przez lata uchodził za symbol rozsądku, technologicznej precyzji i gospodarczego pragmatyzmu, a dziś coraz częściej staje się przykładem, jak zgnuśniała biurokracja, polityczna krótkowzroczność i ślepa wiara we własną doskonałość mogą doprowadzić potęgę do stagnacji.
To właśnie Niemcy przespali cyfrową rewolucję. W kraju, który przez dekady uchodził za motor innowacji, do dziś wysyła się faksy, a internet traktuje jakby chwilową modę. Tak naprawdę jedyną niemiecką firmą typowo z branży IT, która nie tylko rzeczywiście się liczy w świecie, ale w ogóle jest w pewien sposób rozpoznawalna, jest SAP. To brzmi naprawdę źle.
Na to nakłada się fatalna polityka energetyczna. Zamknięcie elektrowni atomowych – w imię „zielonej wizji”, która w praktyce skończyła się zwiększeniem uzależnienia od węgla brunatnego i rosyjskiego gazu. Ukoronowaniem tego miał być Nord Stream, który na szczęście dziś jest już tylko przeszłością. I oby tak zostało.
To wszystko składa się na obraz gospodarki, która, owszem, przez lata była potęgą, ale zbudowaną na fundamentach, które dziś okazują się kruche. Niemiecki model oparty na bezwzględnym eksporcie, zwłaszcza do Chin, i tanich surowcach z Rosji, okazał się śmiertelną pułapką.
A co z wewnętrzną gospodarką? Tutaj wcale nie jest lepiej. Niemiecki system bankowy jest konserwatywny do bólu, niechętny do finansowania ryzykownych, innowacyjnych projektów. Zamiłowanie Niemców do stabilności przerodziło się w strach przed rynkiem kapitałowym – stąd legendarna nieufność do giełdy i kult ubezpieczeń na życie jako jedynej słusznej formy oszczędzania.
System kaucyjny to liczenie na ludzką zapominalskość
A co z tym niemieckim systemem kaucyjnym, który ma być dla nas wzorem? Przyjrzyjmy się faktom, a nie ekologicznym hasełkom. Niemcy rzeczywiście osiągają 98% zwrotów butelek, ale prawdziwe korzyści płyną z tych, które nie są zwracane. Z 16,4 miliarda jednorazowych butelek sprzedawanych rocznie w Niemczech, te 1,5% które pozostają niezwrócone, przekładają się na zyski sięgające nawet 180 milionów euro rocznie.
Polsce takiego „prezentu" dla konsumentów naprawdę nie potrzebujemy. Zamiast kopiować i uzasadniać, „bo niemieckie”, lepiej spójrzmy, kto na tym systemie zarobi. Bo zarobi – i to niemało. I nie chodzi tutaj o środowisko.