Granica NATO na Odrze i Rosjanie w radzie nadzorczej Orlenu? Jacek Bartosiak przekonuje, że taki jest cel Putina

Zagranica Dołącz do dyskusji (83)
Granica NATO na Odrze i Rosjanie w radzie nadzorczej Orlenu? Jacek Bartosiak przekonuje, że taki jest cel Putina

Publicysta Jacek Bartosiak przekonuje, że celem Rosjan w konflikcie o Ukrainę jest nowa Jałta. Taki zresztą byłby skutek przyjęcia rosyjskiej „propozycji wzajemnych gwarancji”. Czy raczej: ultimatum dla NATO i Stanów Zjednoczonych. Znamienne jest przy tym to, że administracja Joe Bidena wciąż rozmawia z Putinem zamiast te żądania wprost odrzucić.

Jacek Bartosiak uważa, że Rosja chce odwrócić geopolityczne skutki rozszerzenia NATO i UE między innymi o Polskę

W trakcie rozmowy z Igorem Janke na podcaście Otwarty Dialog publicysta Jacek Bartosiak, zajmujący się od lat geopolityką, przedstawił szereg dość alarmujących tez dotyczących konfliktu o Ukrainę z Rosją. W szczególności dotyczą one iści złowróżbnej motywacji Moskwy. Zdaniem Bartosiaka celem Kremla jest ni mniej ni więcej, jak nowa Jałta wymuszona na Stanach Zjednoczonych i reszcie świata zachodniego.

Takie właśnie żądania możemy znaleźć w rosyjskim szantażu wobec NATO. Siły Sojuszu Północnoatlantyckiego mają wycofać się za Odrę, bo inaczej Rosja zaatakuje Ukrainę. Bartosiak uważa, że w rzucaniu Amerykanom tak bezczelnych żądań w twarz wcale nie chodzi o zapewnienie sobie pola do ustępstw. Rosja ma być w pełni gotowa do wojny.

Z geopolitycznego punktu widzenia Moskwie chodzi o odwrócenie skutków przyjęcia państw dawnego Układu Warszawskiego do NATO i Unii Europejskiej. Równocześnie Rosjanie chcą odzyskać pozycję jednego z głównych rozgrywających w Europie, utraconą po upadku ZSRR. Tym samym Rosja ponownie stałaby się znowu integralną częścią świata zachodniego. Przestała nim być w trakcie I Wojny Światowej, po upadku caratu i przejęciu władzy przez bolszewików. Równocześnie Moskwa mogłaby bez przeszkód modernizować się na koszt Europy, płaconych za eksport rosyjskich surowców.

Ceną, jaką Zachód miałby zapłacić za święty spokój miałyby być nie tylko demokratyczne aspiracje Ukrainy. Z punktu widzenia środkowo-wschodniej Europy nowa Jałta oznaczałaby całkowitą marginalizację i konieczność otworzenia się na rosyjskie wpływy. To mogłoby oznaczać chociażby Rosjan w radach nadzorczych Orlenu i Energi. Że Polska nigdy by na to nie poszła? Nasi zachodni sojusznicy mają, jakby nie patrzeć, długą tradycję w wymuszaniu na państwach naszego regionu złych decyzji w imię appeasementu.

Stany Zjednoczone chyba jednak nie zdradzą Ukrainy i środkowowschodniej Europy. Z naciskiem na „chyba”

Pytanie jednak brzmi, czy tak upiorny scenariusz jest w ogóle możliwy? Niestety, wizja, przed którą przestrzega Bartosiak, wcale nie należy do świata politycznej fantastyki. Co gorsza, kolejny zakręt dziejowy sprawiliśmy sobie – jako Polska, ale i jako Europa – sami. Nowa Jałta zależy jednak przede wszystkim od postawy Stanów Zjednoczonych.

Problem polega na tym, że Amerykanie jeszcze nie odrzucili rosyjskiego ultimatum wprost. Podczas, gdy Rosjanie cały czas rozstawiają swoje wojska przy ukraińskiej granicy, NATO nie wzmacnia dodatkowo swojej wschodniej flanki. Nie wspominając nawet o udzieleniu Ukrainie jakiejś bardziej wymiernej pomocy wojskowej. Bartosiak argumentuje, że USA potrzebuje w miarę pokojowych relacji z Rosją – na wypadek, gdyby wojna handlowa z Chinami wymknęła się spod kontroli. Co więcej, bardzo niechętne bardziej stanowczej odpowiedzi wobec Rosji są Niemcy, również potrzebne w rozgrywce z Państwem Środka.

Czy jednak aby na pewno wszystko zmierza w stronę katastrofy? Prezydent USA Joe Biden w niedzielę zapewniał swojego ukraińskiego odpowiednika, że Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami „odpowiedzą zdecydowanie, jeśli Rosja dokona dalszej inwazji na Ukrainę”. Podobny wniosek płynie z czwartkowej rozmowy Bidena z Putinem. Amerykański przywódca przekazał w piątek dziennikarzom:

Wyjaśniłem prezydentowi Putinowi, że jeśli zrobi więcej ruchów, jeśli wkroczy na Ukrainę, zastosujemy surowe sankcje. Zwiększymy naszą obecność w Europie, wraz z naszymi sojusznikami z NATO.

Równocześnie Biden miał powiedzieć, że rosyjska agresja na Ukrainę będzie wiązała się z „wysoką ceną do zapłacenia”. Trzeba przyznać, że nie brzmi to jak typowy appeasement. Być może Amerykanie zdają sobie sprawę z tego, że nowa Jałta oznaczałaby dla nich utratę wiarygodności w Europie i oddanie kontynentu w czułe objęcia Moskwy. Wojna Ukrainy z Rosją to poważny problem także dla USA. Następne spotkanie Bidena z Putinem ma się odbyć 10 stycznia w Genewie.

Jeśli nowa Jałta rzeczywiście stanie się faktem, to w dużej mierze sami będziemy sobie winni

Nie sposób jednak nie zauważyć, że bezpieczeństwo Europy zależy obecnie wyłącznie od Stanów Zjednoczonych. Państwa Starego Kontynentu trudno byłoby uznać za potęgi wojskowe, z wyjątkiem może Francji i Wielkiej Brytanii. Co gorsza, Unia Europejska od lat nie jest w stanie wypracować wspólnego stanowiska w tak kluczowych sprawach jak bezpieczeństwo energetyczne. Głównie przez niemiecką obstrukcję i nieodpowiedzialne zachowanie Polski. I nie chodzi tylko o nieuruchomienie art. 4 NATO teraz, kiedy przez kryzys migracyjny wywołany przez Białoruś mamy ku temu powód.

Trudno bowiem nie zauważyć, że naszego kraju nie stać na zostanie pariasem Europy. Niestety, ostatnie lata polityki „wstawania z kolan” doprowadziły właśnie do takiego rezultatu. Jesteśmy skłóceni z resztą Europy o kwestie praworządności, o politykę klimatyczną, o prawa mniejszości. Tak, w tym także tych narodowych. Sejm niedawno na wniosek klubu PiS obciął fundusze na nauczanie języka niemieckiego dla mniejszości niemieckiej w Polsce i przeznaczył te środki dla Polonii w Niemczech. Na złość Berlinowi.

Jakby tego było mało, nasz rząd zrobił co tylko mógł, by wkurzyć także Amerykanów. Próba ponownego przeforsowania Lex TVN nastąpiła już w trakcie ostatniej eskalacji na Ukrainie. Nie wspominając nawet o sporach o politykę historyczną z „ukochanym dzieckiem Ameryki”, jakim jest Izrael. W każdym z tych sporów przegrywamy dosłownie wszystko, co przegrać się da. Bratanie się z jawnie prorosyjskimi politykami, takimi jak Marine Le Pen, to w zasadzie tylko wisienka na torcie.

Wszystko to dzieje się w czasach, gdy doskonale wiadomo o coraz bardziej agresywnej polityce Rosji. Ba, sam prezydent Lech Kaczyński po agresji na Gruzję słusznie przestrzegał, że następna będzie Ukraina i Państwa Bałtyckie. A potem, być może, przyjdzie czas także na Polskę. Pomylił się tylko o tyle, że Kreml postanowił sięgnąć po wszystko naraz.