Przerwy śniadaniowe bądź obiadowe trwające zaledwie 15–20 minut są zdecydowanie za krótkie, tym bardziej że sam czas jedzenia to nie wszystko.
Sprintem po obiad przez korytarz przypominający peron w godzinach szczytu
W rzeczywistości szkolnej dostanie się na obiad wcale nie należy do najłatwiejszych zadań. Uczniowie muszą najpierw przejść z sali lekcyjnej do stołówki, pokonując zatłoczone korytarze, chyba że akurat nauczyciel pozwoli im wyjść z lekcji kilka minut wcześniej, aby uniknąć tłumów. Jeśli nie, czeka ich sprint połączony z przepychaniem się łokciami przez hol przypominający przepełniony kurnik. Do tego dochodzi konieczność odczekania w kolejce, zanim dostaną talerz z posiłkiem. Czasami otrzymują go równo z dzwonkiem wzywającym na następny wykład. A wypadałoby jeszcze umyć ręce. Kiedy to wszystko zrobić?
Przez natłok problemów realny czas na spokojne zjedzenie obiadu drastycznie się skraca, a młody człowiek zamiast posilić się w komfortowych warunkach, musi dosłownie połykać ziemniaki, po drodze zagryzając je kotletem.
Prawo do gorącego posiłku pozostaje bez wytycznych co do długości przerwy
Art. 106a Prawa oświatowego zobowiązuje szkołę do zapewnienia jednego gorącego posiłku dziennie chętnym uczniom, niezależnie od tego, czy funkcjonuje w niej stołówka, czy szkoła korzysta z cateringu (według danych MEN-u z 2022 roku nawet do 40 proc. podstawówek nie ma zaplecza umożliwiającego przygotowywanie posiłków na miejscu). Ale prawo jednocześnie nie określa, ile powinna trwać przerwa obiadowa.
Dyrektor szkoły – zgodnie z art. 110 ust. 4 – tworzy tygodniowy plan zajęć z poszanowaniem zasad ochrony zdrowia. To on, po konsultacji z radą rodziców i samorządem uczniowskim, decyduje o długości przerw. Przy czym samorząd uczniowski i rada rodziców mogą zgłaszać opinie dotyczące organizacji życia szkoły.
Zjedzenie obiadu w szkole w 20 minut to mission impossible
Banki Żywności podzieliły się wynikami raportu – powstałego na podstawie „Oceny stanu szkolnych stołówek”, przeprowadzonego na potrzeby programu „ExtraSzkolna Stołówka” w marcu 2018 roku – z którego wychodziło, że 35 proc. dzieci nie zjada obiadów szkolnych do końca. Niekoniecznie dlatego, że nie były głodne, ale właśnie z powodu zbyt krótkiej przerwy (wskazał tak co trzeci z ankietowanych rodziców dzieci ze szkół podstawowych). Jedzenie w pośpiechu kończy się kłopotami trawiennymi, a brak pełnego, ciepłego posiłku obniża zdolność koncentracji w kolejnych godzinach zajęć. Dodatkowo efektem ubocznym jest marnowanie ogromnych ilości żywności.
Wydaje się, że godzinna przerwa obiadowa podobna do tej wprowadzanej w firmach na mocy art. 141 Kodeksu pracy byłaby najwygodniejsza, ale... nie do końca – ponieważ nie wszyscy uczniowie jedzą obiady w szkole. Dla nich takie okienko mogłoby być niekomfortowe. Co z tym zrobić?
Ministerstwo przyznaje, że „problem istnieje”, ale odsyła z nim do dyrektorów
Resort edukacji przyznaje, że zbyt krótkie przerwy obiadowe to rzeczywisty problem, ale nie precyzuje sposobu jego rozwiązania, więc odpowiedzialność na razie zrzuca na dyrektorów. Niemniej rozważa wprowadzenie mechanizmów oceniających skuteczność obecnych przerw obiadowych w polskich szkołach i ich wpływu na zdrowie oraz samopoczucie uczniów i prowadzenie dialogu z członkami społeczności szkolnej w tej sprawie. Można to rozumieć jako m.in. próbę sprawdzenia, czy uczniowie rzeczywiście mają zapewnione odpowiednie warunki do zjedzenia obiadu, oraz chęć zaakcentowania edukacji w obszarze niemarnowania żywności poprzez rekomendacje.
Może warto pójść na kompromis i wprowadzić przerwy 30–35-minutowe, które prawdopodobnie pozwoliłyby większości uczniów spokojnie zjeść obiad i uniknąć nerwowego tłoku, a dzieci niekorzystające ze stołówek raczej nie czułyby się poszkodowane. Jedna nieco dłuższa przerwa nie zamieniałaby im się w nużące oczekiwanie na kolejną lekcję, lecz byłaby rozsądnym kompromisem między komfortem jedzących a rytmem dnia całej społeczności szkolnej.