Nie wszystkie kraje poszły drogą Polski, gdzie politycy zdecydowali z okazji pandemii i kryzysu przyznać sobie podwyżki. Ba, są też takie, gdzie miała miejsce obniżka pensji polityków. Czyli coś, co wydawałoby się naturalnym ruchem w czasie, gdy tysiące obywateli tracą pracę. Na taki ruch zdecydowały się między innymi Czechy i Nowa Zelandia.
Obniżka pensji polityków – w Czechach
Decyzja o obniżeniu sobie pensji zapadła w czeskim parlamencie już w maju. Trwający lockdown sprawił, że ekonomiści zaczęli przewidywać gwałtowny spadek PKB. Dlatego, jak pisze TokFM.pl, współrządząca socjaldemokracja przygotowała projekt zmian w wynagradzaniu posłów i członków rządu. Założenie jest następujące: pensja polityka nie może być wyższa niż pięciokrotność pensji minimalnej. Według projektu zarobki czeskich decydentów miałyby spaść o około trzy tysięcy złotych i wynosiłyby równowartość 12 tysięcy PLN. Wciąż więcej niż (jeszcze) zarabiają nasi posłowie, ale Praga do przyzwoitych zarobków parlamentarzystów była przyzwyczajona od lat.
Obniżka pensji polityków – w Nowej Zelandii
Również w Nowej Zelandii nikomu nie przyszło do głowy, by w środku kryzysu wprowadzać podwyżki dla posłów i senatorów. Stało się zupełnie odwrotnie. I to już w kwietniu. Premier Jacinda Ardern postanowiła, w reakcji na narastający kryzys, obniżyć o 20% wynagrodzenie swoje i swoich ministrów. Jak pisze Guardian, dla niej oznacza to stratę około 50 tysięcy dolarów w skali roku. Na deklarację nowozelandzkiej premier błyskawicznie zareagował lider opozycji. I… również uznał, że przyzwoitość nakazuje mu obniżenie swojej pensji. Więc zawnioskował by jego ludziom również obciąć wynagrodzenie.
A w Polsce… podwyżka
Ale w Polsce niemal cała klasa polityczna zdecydowała, że pandemiczny kryzys jest znakomitą okazją do zwiększenia uposażenia decydentom. W czasie, gdy obcięcie pensji pracowników to w wielu firmach i tak najłagodniejsze rozwiązanie, posłowie dali społeczeństwu bardzo zły sygnał. I – oczywiście – systemowa reforma wynagrodzeń wielu rządzących jest Polsce potrzebna, szczególnie w przypadku słabo wynagradzanych wiceministrów. Ale nie teraz i zapewne nie w tym roku, a być może i nie w przyszłym. Trudno się dziwić, że Polacy są wściekli na swoich wybrańców. Nieco niesprawiedliwe jest to, że największe baty zbiera opozycja. Ale z drugiej to oni sami tak dużo mówią o tym, że mają wyższe standardy niż PiS. Jak jednak widać – nie w dziedzinie kasy.