Zanim przejdę do felietonu właściwego, chciałbym zauważyć, że w Polsce z powodu koronawirusa zmarło już 4019 osób. Dzieje się tak w dużej mierze z powodu braków w sprzęcie, braków lekarzy, braków miejsc w szpitalach, za które bezpośrednio odpowiedzialni są Łukasz Szumowski, Mateusz Morawiecki czy wreszcie Jarosław Kaczyński, którzy ostatnie miesiące radośnie spędzili pod znakiem Margotów, zwierząt futerkowych, a teraz liczą na temat aborcji.
Przez niekompetencję PiS giną ludzie. To nie jest populizm, to są fakty. Nie da się uniknąć ofiar koronawirusa, ale gdyby PiS rządził dobrze, to zmarłoby znacznie mniej osób. A liczymy tylko ofiary koronawirusa. Przestaliśmy liczyć statystyki zmarłych, którzy nie otrzymują pomocy z powodu zawałów serca czy nowotworów. Nie jest więc żadną chlubą troszczyć się o życie embrionów, gdy na naszej zmianie z powodu naszych zaniedbań hurtem umierają ludzie.
Muszę też uprzedzić, że lewica okłamuje was co do aborcji. Otóż aborcja nie jest „problemem kobiet”. Aborcja jest problemem obojga rodziców, nie możemy cynicznie wyłączać roli mężczyzny z etapu ciąży i decyzji o ciąży, by potem cudownie przypominać sobie o jego obowiązkach, gdy trzeba płacić alimenty.
Uważam ponadto, że aborcja dokonana, jak i aborcja niedokonana jest tematem tak samo tragicznym
Kryje się za nią jakaś tragedia, bardzo ponure okoliczności. Jeśli ktoś usunął ciążę, to jest to scenariusz nad wyraz tragiczny. Kilka lat temu umiarkowanie popularna piosenkarka udzieliła wywiadu, w którym pochwaliła się, że dokonała aborcji ponieważ miała za małe na kolejne dziecko mieszkanie. Mam wrażenie, że pomimo krótkotrwałego splendoru w znanym serwisie z recenzjami parówek, nie wystawiła sobie wówczas najlepszej wizytówki, nie wzbudza dziś ciepłych uczuć. Nic zresztą dziwnego, bo był to wywiad obrzydliwy, odpychający intelektualnie i moralnie.
Ale również nieusunięcie ciąży jest tragedią, gdy ktoś taki scenariusz rozważał. To konieczność borykania się z wychowywaniem osoby od samego początku chorej, nierzadko z góry skazanej na śmierć w wielkich męczarniach, będącej ciężarem dla rodziców, tak długo jak ci sami jeszcze żyją. To także konieczność codziennego patrzenia na owoc gwałtu, przestępstwa, absurdalnie traumatycznego przeżycia w życiu każdej kobiety. Kaja Godek, będąca twarzą antykompromisowego podejścia do aborcji, podrzucana dziś przez tłum swoich zwolenników, była widokiem nie mniej odpychającym od opowiadającej o swoim małym metrażu piosenkarki.
Pani Kaja Godek przed TK. Zabawa jest przednia. pic.twitter.com/ndannhLxqY
— Michał Wróblewski (@wroblewski_m) October 22, 2020
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji de facto zlikwidował dziś kompromis aborcyjny
Kompromis aborcyjny, jak to zwykle z kompromisami bywa, nie cieszył się wielką przychylnością ze strony radykałów. Osobiście jednak zawsze podchodziłem do niego z wielkim szacunkiem, ponieważ w swój naturalnie kompromisowy sposób starał się równoważyć obie strony tego tragicznego medalu, uwzględniając okoliczności społeczne czy historyczne. Wydawało się, że pierwsza spróbuje go zburzyć lewica, jednak polskie sumienia, tak brutalnie doświadczone przez różne odmiany „socjalizmu” przez cały XX wiek, z definicji nie są przychylne lewicowym postulatom.
Nie wydaje mi się też, by polskie sumienia z podobną przychylnością patrzyły na to co mówi i opowiada Kaja Godek. Postać obca nawet na prawicy, a z całą pewnością szkodliwa. Bo dziś, mając w tle ludzkie tragedie, bez maseczki na twarzy, podrzucana jest pod Trybunałem Konstytucyjnym przez garstkę zwolenników. I pewnie w krótkiej perspektywie uratuje kilka żyć lub jego namiastek.
W długiej perspektywie radykalizm zawsze rodzi radykalizm. Nie wiem jaką formę on przyjmie. Może to będzie obowiązek usuwania niepełnosprawnych dzieci niezależnie od woli rodzica. Może to będzie po prostu legalny i powszechny dostęp do aborcji. Kaja Godek dziś w tym kierunku uczyniła o wiele większy krok, niż wszystkie czarne marsze.