Obowiązująca od 2003 r. ustawa miała w teorii ukrócić bezkarność korporacji, ale praktyka pokazuje, że to prawo jest niemal martwe. Czym zatem jest ta odpowiedzialność karna firm i dlaczego w Polsce praktycznie nie działa?
Martwa litera prawa z 2003 roku
Ustawa o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary weszła w życie 28 listopada 2003 r. i miała umożliwić pociąganie do odpowiedzialności karnej samych firm (spółek, organizacji) za przestępstwa popełnione przez osoby działające w ich imieniu. W założeniu brzmiało to groźnie, sądy mogły nakładać na firmy grzywny do nawet 5 mln zł. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Na przestrzeni kilkunastu lat funkcjonowania ustawy do sądów trafiło łącznie niewiele ponad sto spraw przeciwko firmom, a wyroków skazujących zapadło zaledwie kilkadziesiąt. Co więcej, sankcje wymierzane podmiotom zbiorowym były symboliczne i choć teoretycznie groziły im wielomilionowe kary, to faktycznie najczęściej kończyło się na grzywnie 1000 zł. Nawet „rekordowe” kwoty rzadko przekraczały kilkadziesiąt tysięcy złotych. Trudno się dziwić, że w polskich realiach odpowiedzialność karna firm istnieje głównie na papierze.
Dlaczego firmom (prawie) wszystko uchodzi?
Skąd ta nieskuteczność? Wina leży w dużej mierze po stronie samego prawa. Największym mankamentem ustawy jest warunek, że zanim ukarze się firmę, najpierw prawomocnie skazany musi być jej pracownik lub reprezentant, czyli bezpośredni sprawca czynu zabronionego. Jeśli takiej osoby nie wskaże się albo nie da się jej skazać (choćby z powodu śmierci lub immunitetu), firma pozostaje nietykalna. Drugi problem to kryterium tzw. „winy w nadzorze lub wyborze”. Wymaga ono udowodnienia, że w firmie doszło do zaniedbania organizacyjnego (np. braku należytego nadzoru), które umożliwiło popełnienie przestępstwa. W praktyce prowadzi to do absurdów, np. gdy przestępstwo popełni sam prezes, spółki i tak nie da się ukarać, bo nie sposób zarzucić „błędu w wyborze” członka zarządu. Paradoksalnie więc największym korporacjom często łatwiej uniknąć odpowiedzialności niż mniejszym firmom, gdzie łatwiej wskazać konkretnego winnego i konkretne zaniedbanie.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Próby reform: projekt z 2018 r. i nowe podejście
Od lat trwa debata, jak naprawić ten stan rzeczy. W 2018 r. Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało projekt nowej ustawy o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych, zakładający prawdziwą rewolucję. Przede wszystkim zniesiono wymóg uprzedniego skazania osoby fizycznej, co oznaczało, że firmę można by ukarać niezależnie od losu indywidualnego sprawcy (byle wykazano, że przestępstwo popełniono w ramach jej działalności i przyniosło ono korzyść przedsiębiorstwu). Wprowadzono też pojęcie „winy w organizacji”, aby mocniej zaakcentować odpowiedzialność firmy za wadliwe procedury i brak należytej kontroli wewnętrznej. Projekt przewidywał ponadto zachęty do dobrowolnego ujawniania nadużyć, np. możliwość odstąpienia od ukarania firmy, która sama zawiadomi o popełnionym czynie i naprawi szkodę, a także opcję konsensualnego zakończenia postępowania w zamian za współpracę z organami ścigania. Intencją reformy było więc nie tylko „dokręcenie śruby”, ale też zmotywowanie korporacji do samoczyszczenia i prewencji, wprowadzenia w firmach mechanizmów compliance, które pozwolą wcześniej wychwycić ryzyko nadużyć.
Projekt z 2018 r. wzbudził jednak duże emocje. Organizacje pracodawców alarmowały, że to zamach na biznes i przerzucenie na firmy odpowiedzialności za działania nieuczciwych menedżerów. Ostrzegano, że nowe przepisy mogą pogorszyć klimat inwestycyjny i dublują istniejące już surowe kary administracyjne wymierzane przedsiębiorstwom (często szybciej i bez konieczności wykazywania winy). Resort sprawiedliwości odpierał te zarzuty, tłumacząc, że ustawa nie jest przeciw uczciwym przedsiębiorcom, lecz przeciw tym, którzy dotąd czuli się bezkarni. Podkreślano, że celem zmian jest skuteczne zwalczanie największych afer gospodarczych i finansowych oraz zapobieganie patologiom, a nie gnębienie legalnego biznesu. Ostatecznie jednak projekt ugrzązł w procedurach legislacyjnych i nie został uchwalony przed końcem kadencji.
Temat powrócił w 2022 r., kiedy pojawił się kolejny projekt nowelizacji, w dużej mierze oparty na założeniach poprzedniego. Co istotne, tym razem zaproponowano ograniczenie zakresu ustawy do dużych przedsiębiorstw (zatrudniających >500 pracowników lub o obrotach powyżej 100 mln euro rocznie). Małe i średnie firmy miały pozostać poza jej zakresem, co stanowiło ukłon w stronę krytyków obawiających się o los drobnego biznesu. Prace nad tym projektem nadal trwają – czy zakończą się sukcesem, pokaże czas.
Europejskie standardy i zagraniczne przykłady
Polska nie jest wyjątkiem, korporacje odpowiadają karnie w wielu krajach UE, a unijne dyrektywy od lat zobowiązują państwa do skutecznego ścigania firm m.in. za korupcję i nadużycia godzące w interesy finansowe Wspólnoty. Nasz system okazał się jednak mało efektywny na tle innych. We Francji, Hiszpanii czy Włoszech korporacje częściej ponoszą odpowiedzialność za przestępstwa „białych kołnierzyków”, od korupcji po przestępstwa środowiskowe i nie trzeba tam czekać na skazanie prezesa, by wymierzyć karę całej spółce. W Wielkiej Brytanii czy USA nikogo nie dziwią wielomilionowe kary dla koncernów łamiących prawo (dla przykładu brytyjski Rolls-Royce musiał zapłacić ok. 500 mln funtów w ramach ugody za udział w procederze korupcyjnym). Takie sankcje działają na wyobraźnię zarządów, ponieważ ryzyko astronomicznej grzywny to skuteczna motywacja, by pilnować przestrzegania prawa.
Wiele państw ogranicza katalog przestępstw, za jakie mogą odpowiadać podmioty zbiorowe, do tych najbardziej typowych dla działalności korporacyjnej. Polski ustawodawca w 2003 r. podszedł do tematu bardzo szeroko, wrzucając do ustawy długą listę czynów z kodeksu karnego. To mogło utrudnić stosowanie prawa bo lepiej skupić się na kluczowych obszarach (korupcja, oszustwa finansowe, bezpieczeństwo pracy, ochrona środowiska), niż straszyć firmy odpowiedzialnością za wszystko, skoro i tak pozostaje ona iluzoryczna.
Konsekwencje dla biznesu i społeczeństwa
Czy zatem należy „dokręcić śrubę” i surowiej karać firmy za przestępstwa ich pracowników? Z perspektywy społecznej, tak. Obecny stan rzeczy premiuje cwaniactwo, bo korporacja może uniknąć kary dzięki zawiłym procedurom. Gdy wielka spółka truje środowisko lub oszukuje na ogromną skalę, wszyscy oczekują, że odpowie nie tylko kozioł ofiarny (pojedynczy pracownik), ale i sama firma.
Z punktu widzenia biznesu odpowiedź nie jest już tak oczywista. Przedsiębiorcy obawiają się, że nadmierna surowość uderzy rykoszetem w postronnych i może doprowadzić firmę do bankructwa za występek jednostki. Dlatego tak ważne jest wyważenie reform. Nowe prawo powinno uderzać w rzeczywiste nadużycia i umożliwiać obronę firmom, które dochowały należytej staranności. Uczciwe biznesy nie mają się czego bać, a te kombinujące będą musiały w końcu dostosować się do reguł gry. Koniec końców większa odpowiedzialność to zdrowsza konkurencja i bardziej wiarygodny rynek.
Na horyzoncie stoi więc wyzwanie polegający na znalezieniu złotego środka między skutecznym ściganiem korporacyjnych nadużyć, a zachowaniem bezpieczeństwa obrotu gospodarczego. Obecne przepisy wyraźnie wymagają zmian i co do tego panuje zgoda. Teraz pozostaje trzymać kciuki, by nowe regulacje faktycznie działały, a nie okazały się kolejnym bublem. Bo jeśli nic się nie zmieni, „odpowiedzialność karna firm” w Polsce nadal będzie brzmieć jak suchy żart.