Ograniczanie suwerenności przez Unię Europejską, a raczej używanie tego faktu jako argument przeciwko pogłębianiu integracji europejskiej, jest czymś tak absurdalnym, że musiałem się kilka dni zbierać do napisania tego tekstu. Tak, Unia Europejska ogranicza suwerenność państw członkowskich. Inaczej nie byłaby Unią Europejską.
W tym wpisie, o ile będzie to możliwe, nie odniosę się do ostatnich wydarzeń. Nie będę też zagłębiał się w doktrynalne spory co do ustroju Unii Europejskiej, jak i kwestii supremacji prawa ponadnarodowego względem praw krajowych państw członkowskich. Pominę też opis ustroju i instytucji UE – bo to jest materiał na grubą książkę.
Unia Europejska oczywiście ogranicza nam suwerenność, bo sami się na to zgodziliśmy. To transakcja (podejmowana w zasadzie samemu ze sobą), która zgodna jest z wolą narodu (referendum akcesyjne), a także z Konstytucją RP (art. 9 i 90 ust. 1)
Ograniczanie suwerenności przez Unię Europejską
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla – zapewne – zdecydowanej większości czytelników ten artykuł nie zaprezentuje nic odkrywczego. Tłumacząc charakter Unii Europejskiej (czyli nas, a nie jakiejś tam „Brukseli”), warto najpierw wyjaśnić pojęcie suwerenności.
Suwerenność dzieli się na dwa aspekty, dwie płaszczyzny – samowładność i całowładność. Samowładność oznacza, że państwo samo włada swoim terytorium, zaś całowładność – analogicznie – że włada całym swoim terytorium i na wszystkich płaszczyznach.
Z Jerzym Urbanem rzadko się w pełni zgadzam, natomiast wyrażona przez niego w jednym z wywiadów myśl, że suwerenność stanowi w zasadzie utopię, zasługuje na całkowite uwzględnienie. Oczywiste jest zatem, że suwerenność nigdy nie jest pozbawiona wpływów czynników zewnętrznych.
Pełna suwerenność nie istnieje, ponadto nigdy nie istniało, nie istnieje i nie będzie istnieć państwo całkowicie niezależne od świata istniejącego poza jego granicami. Jeszcze raz podkreślę – suwerenność nigdy nie jest całkowita, sama w sobie musi być rozpatrywana wielopłaszczyznowo, a samo jej ograniczanie nie oznacza, że dzieje się coś złego.
Unia Europejska a suwerenność
Unia Europejska przez niektórych nazywana jest quasi-konfederacją. Ma przecież własne prawo, które oddziaływuje na całym terytorium, dysponuje niezależnym sądownictwem, a ponadto (na znacznym obszarze) prowadzona jest wspólna polityka monetarna poprzez istnienie wspólnej waluty.
Unia Europejska nie jest jakimś tam „klubem”, do którego można sobie wstąpić, brać pieniądze, a jak integracja się pogłębia, to tupać nóżką. Integracja europejska jest procesem, który niezbędny jest do istnienia i trwania wspólnoty. Samą filozofię integracji europejskiej (i inne jej aspekty) w sposób innowacyjny opisał prof. Z. Brodecki w opracowaniu pn. „Prawo integracji w Europie” i do tej publikacji odsyłam osoby zainteresowane szczegółami.
Sam proces integracji w Europie – wg. prof. Klausa-Dietera Borchardta – nie mieści się w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Celem Unii Europejskiej jest połączenie suwerenności państw członkowskich w jedną ponadnarodową suwerenność, by ostatecznie stworzyć coś na wzór federacji.
Co istotne, sukcesywnie podkreśla się, że Unia Europejska nigdy nie ma zamienić się w państwo. Suwerenność państw członkowskich jest niezbędna dla istnienia UE, podobnie jak integracja. Czy możliwe jest zatem pogłębianie integracji z jednoczesnym zachowaniem suwerenności?
Rozwój z zachowaniem suwerenności
Pewne ramy rozwoju i ingerencji wspólnoty w państwa członkowskie wyznacza zakres kompetencji UE. Kompetencje wyłączne Unii Europejskiej (które zabierają państwowym organom możność działania w pewnym zakresie) wynikają z traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE) i dotyczą:
- unii celnej,
- ustanawiania reguł konkurencji niezbędnych do funkcjonowania rynku wewnętrznego,
- polityki pieniężna dla krajów strefy euro,
- ochrony żywych zasobów morza w ramach wspólnej polityki rybołówstwa,
- wspólnej polityki handlowej,
- zawierania umów międzynarodowych na określonych warunkach.
Kompetencje dzielone (czyli podejmowane we współpracy z krajami członkowskimi) odnoszą się do takich płaszczyzn jak:
- rynek wewnętrzny,
- polityka społeczna, lecz jedynie w aspektach wyraźnie określonych w Traktacie,
- spójność gospodarcza, społeczna i terytorialna (polityka regionalna),
- rolnictwo i rybołówstwo (z wyjątkiem ochrony żywych zasobów morza),
- środowisko,
- ochrona konsumentów,
- transport,
- sieci transeuropejskie,
- energia,
- przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości,
- dzielone obawy w zakresie bezpieczeństwa w sprawach dotyczących zdrowia publicznego ograniczonych do zakresu określonego w TFUE,
- badania,
- rozwój technologiczny,
- przestrzeń kosmiczna,
- współpraca na rzecz rozwoju i pomoc humanitarna.
Unia może ponadto wspierać (nie w sposób władczy) takie obszary jak :
- ochrona i poprawa zdrowia ludzkiego,
- przemysł, kultura, turystyka;
- edukacja, kształcenie zawodowe, młodzież i sport,
- ochrona cywilna,
- współpraca administracyjna.
Unia Europejska jest zatem czymś pomiędzy państwem a instytucją międzynarodową. Nie jest to w żadnym wypadku „Bruksela”, a my wszyscy. Współpraca na tym poziomie – i integracja – wynika oczywiście z ograniczenia suwerenności, ale w zamian za możliwość tworzenia historycznego ponadnarodowego projektu.
Jeżeli się z tym nie zgadzamy, to nie krytykujmy takiego kierunku rozwoju – bo na tym polega Unia Europejska. Lepiej wówczas opuścić UE – dla dobra Unii, bo wydaje się, że nie naszego.