Od początku epidemii koronawirusa znaczna część obywateli domaga się od władz działania wprost opartego na Konstytucji RP. Stan nadzwyczajny de facto powinien stać się nim również de iure, co jednocześnie oznaczałoby rozwiązanie kilku problemów, m.in. tego, który dotyczy wyborów. Słuchając przedstawicieli władz w kontekście stanu wyjątkowego wolę jednak żeby było tak, jak jest.
Legalizm czy pragmatyzm?
Uważam się za legalistę, mimo że na prawo pogląd mam bardziej realistyczny (w sensie nurtu ideologicznego), aniżeli czysto pozytywistyczny. Twierdzę jednak, że Konstytucja RP, nawet mimo faktu, że nie jest najwyższym prawem z zakresu tego, które obowiązuje w Polsce (nie mylić z polskim porządkiem prawnym jako takim), to określa ona podstawy funkcjonowania naszej państwowości. Jest niewątpliwie gwarancją i pewną swego rodzaju szklaną kulą, która pozwala na przewidywanie zakresu działań władz.
Tym bardziej w dobie epidemii koronawirusa, która to spowodowała sytuację niewątpliwie nadzwyczajną. Z jednej strony chorują, cierpią i umierają ludzie, z drugiej zaś szeroko pojęta gospodarka zmaga się z kryzysem, który finalnie i tak ma wpływ na życie nas wszystkich.
Trwająca epidemia nie jest jednak wydarzeniem tak nadzwyczajnym i niespodziewanym, żeby Konstytucja RP nic na ten temat nam nie mówiła. Mówi – i to całkiem sporo, definiując katalog stanów nadzwyczajnych. Nawet nieprawniczy czytelnicy zapewnie już – przy natłoku informacji – wiedzą, że wyrażają się one w stanie klęski żywiołowej, stanie wyjątkowym i stanie wojennym.
Nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze
Polska jest w czołówce państw, w których restrykcje związane z epidemią koronawirusa są wyjątkowo dotkliwe dla obywateli. Nie tak dawno funkcjonował jeszcze wątpliwy konstytucyjnie zakaz przemieszczania się, opatrzony równie wątpliwą karą administracyjną, nakładaną obok (prawdopodobnie łamiąc zasadę ne bis in idem) kary za wykroczenie.
Obowiązuje nas nakaz zakrywania twarzy, branża gastronomiczna w zasadzie nie działa, a galerie handlowe mają być dopiero otwierane – i to w ograniczonym zakresie. Szkoły i uczelnie dalej są zamknięte, fryzjerzy i salony kosmetyczne również, a gros przedsiębiorców ledwo wiąże koniec z końcem.
Wybory prezydenckie przepychane są kolanem w formie, która nie jest jeszcze znana, karty do głosowania drukowane są w wątpliwy sposób, a granice państwa są w dalszym ciągu zamknięte. Wstrzymuje się wydawanie paszportów, sport i kultura w dalszym ciągu „leżą”, maturę i wiele innych egzaminów przełożono, a przykładów niestandardowych zakazów, nakazów i regulacji można wymieniać wiele.
Ale nie, nie ma absolutnie żadnych podstaw do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, bo działamy na podstawie ustaw i rozporządzeń, które całkowicie wystarczają, prawda?
Konstytucja stanowi, że stan nadzwyczajny wprowadzić powinno się (albo trzeba, niech wypowiedzą się konstytucjonaliści) gdy zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające. Wydaje się niestety zarazem, że w wyobraźni władz nie istnieje sytuacja, która spełniła by przesłankę do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Bo skoro nie epidemia, to co?
Przesłanka konieczności wprowadzenia stanu nadzwyczajnego spełniona została już zapewne w momencie wystąpienia konieczności radykalnego ograniczenia praw i wolności obywatelskich, na przykład co do przemieszczania się. Prawa te mogą być oczywiście w takich sytuacjach ograniczane – nikt tego nie kwestionuje – ale w odpowiednim, przewidzianym w ustawie zasadniczej trybie.
Ograniczenia praw obywatelskich w stanie nadzwyczajnym
Wolę jednak – dla własnego bezpieczeństwa – by stanu nadzwyczajnego nie wprowadzać. Obecnie rządzący stąpają po bardzo cienkim lodzie, albo działając z chirurgiczną precyzją, albo wycofując się z najbardziej kontrowersyjnych rozwiązań – vide usunięcie zakazu przemieszczania się, czy też zrezygnowanie z kar administracyjnych w kontekście obowiązku zakrywania nosa i ust.
Słuchając nieco strofującej obywateli retoryki rządzących, że stan wyjątkowy to prawie że konieczność wprowadzenia powszechnego zamordyzmu, mam przeczucie, że rządzący wykorzystywali by ochoczo wynikające z ustawy o stanie wyjątkowym narzędzia (których stosowanie nie jest obowiązkowe, a jedynie możliwe) by tylko udowodnić, jakie to jest straszne rozwiązanie. Bez owijania w bawełnę, dyskusji, czy badania adekwatności działania. Warto zaznaczyć, że władze częściej – jeżeli już – wspominają o stanie wyjątkowym, niż o stanie klęski żywiołowej. Wiele wskazuje na to, że to ten pierwszy – mimo że wszelkie plotki o planach wprowadzenia stanu nadzwyczajnego są dementowane – miałby większe szansę na zaistnienie, chociaż w obliczu suszy coraz częściej pojawia się ten drugi.
W stanie wyjątkowym policja i wojsko mogą w celu przywrócenia porządku używać broni palnej, władza ma prawo do internowania, czy kontroli korespondencji. Większość niedogodności – co tym bardziej dołuje – jest w zasadzie podobna do tego, co wprowadzono nam tylnymi drzwiami, no może poza karami – stan wyjątkowy przewiduje grzywnę do 5000 złotych, a nie karę administracyjną do 30 000 zł. Stan klęski żywiołowej jest nieco mniej dotkliwy i w swoich skutkach dla praw obywatelskich jest bardzo zbliżony do tego, co już mamy.
Wolę chyba jednak, by władza twierdziła, że nie ogranicza nam bezprawnie konstytucyjnych praw i wolności, niż ochoczo korzystała całego wachlarzu możliwości, jakie niesie za sobą stan wyjątkowy.
Na koniec dodam – niemożność przeprowadzenia wyborów nie jest podstawą do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, a jego skutkiem. Pojawiają się jednak plotki, jakoby to właśnie problem z organizacją wyborów miałby – o zgrozo – jawić się jako podstawa do podejmowania tego typu działań – wszystko ku ratowaniu konstytucyjnego porządku. Znajdujemy się w kryzysie, który – niczym spór wokół Trybunału Konstytucyjnego z 2015 roku – zgodnie z efektem kuli śnieżnej powiela konsekwencje braku bezsprzecznie konstytucyjnych działań już na początku – tu – epidemii.