Dr hab. Jarosław Szymanek to politolog, ale zasłynął jako autor ekspertyz prawnych, zgodnie z którymi kryzys konstytucyjny wywołany przez PiS wokół Trybunału Konstytucyjnego (w czym wcześniej – zgoda – bardzo pomogli mu poprzednicy z PO) jest generalnie „w porządku”.
W mojej ocenie pan doktor habilitowany politologii na prawo autorskie spogląda z równą skrupulatnością, co na prawo konstytucyjne.
Jak, piórem Daniela Flisa, donosi od rana portal internetowy oko.press „Prokuratura Rejonowa Śródmieście-Północ w Warszawie umorzyła dochodzenie w sprawie przypisania sobie autorstwa artykułu naukowego przez Jarosława Szymanka”.
A to było tak, że pan Jarosław Szymanek wziął pracę napisaną przez swoją studentkę, wstawił do niej kilka swoich zdań, a następnie opublikował to jako swoją pracę. Na plagiacie został przyłapany już pod koniec 2018 roku. Tak jest, plagiacie.Powyżej opisane zachowanie ma bowiem tylko dwa powszechnie używane znaczenia: albo jest to pisanie referatów z materiałów znalezionych w sieci na biologię w gimnazjum, albo jest to plagiat. Przy czym w tym pierwszym wypadku to też z reguły jest plagiat.
Plagiat jako akt degeneracji intelektualnej i moralnej
Ktoś mógłby powiedzieć: „zawsze się trochę plagiatuje”. Plagiat nie przekreśla kariery człowieka. Niestety, jestem sobie w stanie wyobrazić scenariusz, że dziennikarza z udowodnionym plagiatem hucznie wita się strzelającymi korkami od szampana na przykład w Gazecie Wyborczej. Są też dziennikarze, którzy mieli czelność plagiatować cudze kryminały, wydając je następnie jako książki, które przeczyta kilka milionów Polaków. Żeby było weselej – jako literaturę faktu.
Opowiadam o tym pierwszy raz. W przypadku Bezprawnika mieliśmy jeden przykład plagiatu. Autor po kilkunastu niezłych tekstach przekleił słowo w słowo cudzy artykuł. Oczywiście, wyleciał z redakcji zanim zdążył do końca wypowiedzieć słowa „Wirtualna Polska”, której to ukradł publikację.
Nie chodzi o to, że w plagiacie pogardę wzbudza lenistwo. Pogardę wzbudza niewyobrażalna wręcz głupota, w której dominuje przeświadczenie, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Najwyraźniej też w Polsce nie potrafimy wyciągać odpowiednio surowych konsekwencji, skoro plagiat ma się dobrze nie tylko u dzieci w gimnazjum, ale też w środowiskach naukowych. Plagiat nie wiąże się z ostracyzmem środowisk intelektualnych i medialnych, a tym samym przyłapani plagiatorzy raczej bardzo szybko powracają do pierwotnej roli.
Plagiat jako przestępstwo
Z plagiatem wiąże się również odpowiedzialność karna. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych przewiduje zań karę grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności nawet do 3 lat.
Ustalenia OKO.press potwierdziła Komisja Dyscyplinarna dla nauczycieli akademickich Uniwersytetu Warszawskiego. Uznała Szymanka za winnego popełnienia plagiatu i odebrała mu prawo do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego przez rok.
W uzasadnieniu wykazała, że naukowiec opublikował pod swoim nazwiskiem kilkunastostronicowy rozdział pracy magisterskiej, której był promotorem, nie informując o tym autorki. Na dodatek – wbrew prawdzie – zadeklarował, że jest współautorem tekstu i że powstał on w ramach realizacji projektu Narodowego Centrum Nauki.
– donosi portal
Zarówno Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie, jak i Uniwersytet Warszawski, zerwały współpracę z panem Szymankiem, jednakże Prokuratura Rejonowa Śródmieście-Północ nie dopatrzyła się w przedmiotowym sporze znamion przestępstwa.
Tu jeszcze warto rzucić okiem na dwa pierwsze screeny oko.press z tego artykułu. Zakreślaczem zaznaczono treść autorstwa magistrantki. Pomimo uważnej lektury pierwszej strony, pan Jarosław Szymanek jest oznaczony jako wyłączny autor publikacji i trudno jest tam znaleźć informacje na temat osoby trzeciej. Jeśli to nie jest plagiatem, to ja już naprawdę nie wiem co.
Drodzy studenci – nie bierzcie sobie tej rady do serca, ale tak zdaniem prokuratury wygląda nie-plagiat. Zapewniam jednak, że nie jest to też prawo cytatu lub jakakolwiek inna forma opracowania utworu.
Prokuratura umarza
Prokuratura nie podzieliła jednak zdania dotyczącego plagiatu. Prokuraturę przekonało wydane po czasie oświadczenie, w którym Szymanek stwierdza, że autorką tekstu w dziewięćdziesięciu procentach jest jego magistrantka, zaś on w dziesięciu. Jak podsumowuje oko.press, na tej podstawie
“nie można uznać, iż w/w miał zamiar przywłaszczenia utworu bądź wprowadzenia w błąd co do jego autorstwa”.
W dalszej części artykułu oko.press korzysta z doskonałej okazji by popastwić się nad tym skąd PiS rekrutuje swoich ekspertów. Ja jednak sobie podaruję, gdyż Bezprawnik nie jest serwisem o polityce.
Nie wiem też czy samo umorzenie ma podłoże polityczne. Umarzanie to generalnie to, czym prokuratura często się zajmuje, a z doświadczenia wiem, że prawo autorskie to bardzo trudna materia zarówno dla policji, prokuratury, jak i nawet samych sądów. Moim zdaniem do umorzenia oczywiście nie powinno dojść, natomiast magistrantka powinna dochodzić sprawiedliwości na drodze cywilnej.
Doktor politologii to wprawdzie nadal doktor, ale ze wszystkich możliwych tytułów doktorskich, ten nie brzmi jakoś przesadnie dumnie. Taki ktoś ma jedno zadanie społeczne: zasiewać jakikolwiek ferment intelektualny do nauki o politologii, stawiać autorskie koncepcje i ich bronić. Wnosić coś do tej naszęj nędznej sekcji nauk politycznych, która dopiero co odkrywa geopolitykę czy teorię państwa, godzinami rozkoszując się dyskusjami o Magdalence. Najwyraźniej jednak nawet to zadanie jest zbyt wysoko zawieszoną poprzeczką, skoro dorobek naukowy trzeba pozyskiwać od studentek.