Godzina czytania wyroku, 220 zarzutów, 350 milionów złotych
Samo odczytywanie sentencji zajęło sądowi prawie godzinę. To daje pojęcie o skali sprawy. Proces obejmował ponad 220 zarzutów dotyczących prania pieniędzy, współkierowania zorganizowaną grupą przestępczą i uczynienia z przestępstwa stałego źródła dochodu. Prokuratura chciała 15 lat, obrona domagała się uniewinnienia, sam Polaszczyk mówił o politycznym gangsterstwie. Sąd uznał jednak inaczej i zasądził 14 lat więzienia, ponad pół miliona złotych grzywny i nakaz wpłaty 35 milionów złotych na konto syndyka w ramach częściowego naprawienia szkody.
Częściowego. Bo 35 milionów przy 350 milionach wypranych to zaledwie 10 procent. A jeśli spojrzymy na całą aferę SKOK Wołomin gdzie prokuratura szacuje łączne straty na ponad 3 miliardy złotych to nawet nie kropla w morzu. To statystyczny błąd zaokrąglenia.
Wyrok jest nieprawomocny. Obrona już zapowiedziała apelację ale niezależnie od tego, jak potoczy się sprawa w drugiej instancji, sam proces i jego finał pokazują kilka rzeczy, które warto przeanalizować z perspektywy karnoprawnej.
Mechanizm prostszy niż myślisz
Cała operacja była technicznie banalna. Z wołomińskiej kasy zaciągano pożyczki i kredyty na słupy, członków rodziny, znajomych, kierowców SKOK-u. Najwyższa fikcyjna pożyczka to nawet 8 milionów złotych. Słupy oczywiście nie widziały pieniędzy na oczy. Środki trafiały dalej, do „wyprania", czyli przekształcenia w pozornie legalny majątek.
To nie była genialna operacja wymagająca wiedzy z zakresu inżynierii finansowej. To była systemowa, wieloletnia kradzież, która wymagała jedynie dwóch rzeczy, ludzi wewnątrz instytucji, którzy będą współpracować i braku skutecznego nadzoru z zewnątrz. Oba warunki zostały spełnione.
Sędzia Marek Dobrasiewicz podkreślił w uzasadnieniu, że proceder udało się tak długo ukrywać właśnie dlatego, że było w ten proceder zaangażowanych po stronie SKOK-u wiele osób. To nie była akcja jednego oszusta. To była sieć, wysoce skorumpowana, sprawnie działająca, dobrze skoordynowana, trwająca latami.
To dopiero rozgrzewka. Główny proces właśnie trwa
Wyrok z 22 grudnia dotyczy tylko jednego wątku afery, prania 350 milionów złotych. Tymczasem na początku grudnia rozpoczął się główny proces, w którym na ławie oskarżonych zasiada ponad 60 osób. Akt oskarżenia liczy ponad 29 tomów. Łączna kwota wyłudzeń to ponad 3 miliardy złotych.
Trzy miliardy. Żeby to sobie uzmysłowić to mniej więcej budżet średniego polskiego miasta na cały rok. To koszt budowy kilkudziesięciu kilometrów autostrady. To setki tysięcy przeciętnych rocznych pensji. I to wszystko zniknęło z instytucji, która miała służyć zwykłym ludziom oszczędzającym na czarną godzinę, kredytobiorcom planującym zakup mieszkania, rodzinom budującym przyszłość.
Główny proces będzie trwał miesiące, a może lata. Do rozpraw przystosowano największą salę konferencyyjną praskiego sądu okręgowego, bo gdzie indziej pomieścić 60 oskarżonych, ich obrońców, świadków, biegłych? W pobocznych wątkach sprawy oskarżono blisko tysiąc osób. Ponad 600 zostało już prawomocnie skazanych.
To daje pojęcie o skali przedsięwzięcia. SKOK Wołomin to nie była historia jednego oszusta. To była machina.
Brutalna napaść i pytanie o granice desperacji
Jednym z głośniejszych wątków afery było brutalne pobicie Wojciecha Kwaśniaka, byłego wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego, który nadzorował kontrolę w SKOK Wołomin. W marcu tego roku Sąd Okręgowy w Warszawie prawomocnie skazał Polaszczyka za podżeganie do tej napaści na 8 lat więzienia i pół miliona złotych zadośćuczynienia.
Kwaśniak trafił do szpitala i sprawcy zostali schwytani, a cała sytuacja pokazuje coś, co wykracza poza zwykłe przestępstwa finansowe czyli desperację i bezwzględność ludzi, którzy przez lata budowali swój nielegalny system i nie zamierzali pozwolić, żeby ktokolwiek im w tym przeszkodził.
Kiedy ktoś zaczął za blisko przyglądać się ich interesom, odpowiedzią nie była rozmowa, nie negocjacje, nie próba wytłumaczenia. Odpowiedzią była przemoc. To pokazuje, jak daleko mogą posunąć się ludzie broniący swojego źródła dochodu, nawet jeśli to źródło jest całkowicie nielegalne.
Nadzór, który nie nadzorował
Od września 2023 roku przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczy się proces, w którym oskarżeni są byli szefowie i pracownicy Komisji Nadzoru Finansowego. Zarzutem było niedopełnienie obowiązków służbowych w sprawie nadzoru nad SKOK Wołomin. Na ławie oskarżonych zasiadło 11 osób, w tym były przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak i Wojciech Kwaśniak (ten sam, który został pobity).
To chyba najbardziej bolesna część tej historii. Bo jedno to oszuści, którzy kradną. Drugie to ludzie, którzy mieli czuwać nad tym, żeby nikt nie kradł i albo nie patrzyli, albo patrzyli w drugą stronę.
Ale zadajmy sobie kluczowe pytanie: przez osiem lat nikt naprawdę nie zauważył, że coś jest nie tak? Że pożyczki lecą na słupy? Że miliony znikają? Że dokumentacja nie zgadza się z rzeczywistością? Trudno w to uwierzyć. Łatwiej uwierzyć w to, że zauważono, ale nie zareagowano. Albo zareagowano za późno. Albo świadomie zignorowano sygnały, bo było wygodniej nie widzieć problemu.
Co to wszystko znaczy?
Dla kogoś, kto nie trzymał oszczędności w SKOK Wołomin, ta historia może brzmieć abstrakcyjnie. Miliardy, wyroki, akty oskarżenia na tysiące stron, to wszystko dzieje się gdzieś daleko, w sądach, w aktach, w gazetach.
Ale prawda jest taka, że ktoś za to zapłacił. Zwykli ludzie, którzy wierzyli, że ich pieniądze są bezpieczne, że instytucja działa zgodnie z prawem, że ktoś nad tym wszystkim czuwa. Oni stracili oszczędności. I prawdopodobnie nie odzyskają ich w całości, bo nawet jeśli wszystkie wyroki się uprawomocnią, nawet jeśli wszyscy oskarżeni zostaną skazani to pieniądze znikły. Część została wyprana, część wydana, część ukryta.
Syndyk odzyskuje co może. Sądy wymierzają kary. Polaszczyk ma wpłacić 35 milionów. Ale to nie pokryje strat. Nigdy nie pokryje.
Pytanie, które pozostaje
Jak to możliwe, że przez osiem lat nikt nie zatrzymał tej machiny? Że setki ludzi brało udział w procederze, a system przez lata działał bez zakłóceń? Że dopiero brutalne pobicie wiceszefa KNF stało się sygnałem, że coś jest bardzo, bardzo nie tak?
Odpowiedź zdaje się prosta, ktoś zauważył. Wojciech Kwaśniak zauważył. I został pobity. Reszta wolała nie zauważać i biernie brała w tym udział. Bo zauważanie jest niebezpieczne, niewygodne i jak pokazuje ta historia może skończyć się naprawdę źle.
Wyrok z 22 grudnia to kolejny kamień milowy w tej sprawie. Ale nie ostatni. Główny proces dopiero trwa. Apelacje będą się ciągnąć. Za rok, może dwa, poznamy kolejne wyroki. A za kilka lat ktoś napisze książkę albo nakręci serial dokumentalny i wszyscy będą się zastanawiać jak to możliwe, że nikt wcześniej nie zareagował.
Tylko że my wiemy, jak to możliwe. Pokazuje to każdy wielki proces finansowy w Polsce. System działa, dopóki ktoś go nie zatrzyma. A zatrzymanie wymaga odwagi, determinacji i gotowości na konsekwencje. Kwaśniak miał tę odwagę. Zapłacił za to pobiciem. Ale przynajmniej zatrzymał machinę.
14 lat więzienia dla Polaszczyka to nie jest sprawiedliwość dla ludzi, którzy stracili oszczędności. To jest tylko komunikat, że w końcu was złapaliśmy. Po ośmiu latach przestępstw i pięciu latach procesu.
Obserwuj nas w Google Discover
Podobają Ci się nasze treści?
Google
Obserwuj