Cała Europa rozmawia o przywróceniu poboru. Dziwne, że my tego nie robimy

Państwo Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Cała Europa rozmawia o przywróceniu poboru. Dziwne, że my tego nie robimy

Polska zbroi się na potęgę, kupujemy rozmaite systemy, myśliwce, budujemy Tarczę Wschód. Na wojsko przeznaczamy więcej PKB nawet niż Stany Zjednoczone. Słusznie. Ale czy czegoś w tym wszystkim nie brakuje? 

Powrót poboru w Polsce to temat tabu. Ostatnio minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział, że po prostu nie ma obecnie takiej potrzeby, bo do wojska zgłasza się mnóstwo chętnych.

Prawdziwa przyczyna oczywiście jest bardziej polityczna. Przywrócenie poboru to ryzykowna decyzja, zwłaszcza, że rządzący w tej chwili obóz likwidację poboru kilkanaście lat temu ogłaszał jako swój wielki sukces.

Niemniej jesteśmy w sytuacji, w której o powrocie poboru mówi właściwie cała Europa. Mówi się o tym np. w Niemczech. Teraz premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak ogłosił, że jego partia w razie wygranych wyborów przywróci obowiązkową służbę wojskową. To trochę dziwnie wygląda. Znajdująca się daleko od Rosji wyspa poważnie rozmawia o obowiązkowej służbie, a Polska – bezpośrednio sąsiadująca z Rosją i Białorusią – tego nie robi?

Powrót poboru w Polsce to niestety coś do rozważenia

Obowiązkowe pójście w kamasze na rok mało komu się uśmiecha. Pozostaje pytanie, czy w tak trudnej sytuacji geopolitycznej nie jest to po prostu coś niezbędnego. Również jeśli chodzi o odstraszanie. Inaczej nasz wróg widzi kraj, w którym jest 200 tys. zawodowych żołnierzy, a inaczej – kraj, w którym mieszkańcy masowo przechodzą przeszkolenie.

Można dyskutować, czy pobór w starym stylu jest najlepszym rozwiązaniem. Może na ten moment lepsze byłyby obowiązkowe treningi weekendowe dla każdego – coś w stylu tych z akcji „Trenuj z wojskiem”? Trudno powiedzieć, natomiast pewnie jesteśmy w momencie, w którym po prostu trzeba o tym zacząć rozmawiać.

Zawsze znajdzie się mnóstwo przeciwników poboru. Wie o tym doskonale też premier Rishi Shunak. Co ciekawe, zaproponował rozwiązanie dla tych, którzy bardzo nie chcą iść do wojska. Jeśli propozycja przejdzie, to 18-latkowie będą mogli zamienić pójście w kamasze w wolontariat. Wtedy trzeba będzie jednak jeden weekend w miesiącu – przez cały rok – spędzić pomagając policji, straży pożarnej czy służbom ratunkowym. To może de facto przerodzić się w promocję wolontariatu w takich służbach – bo pewnie będzie wielu chętnych, by skorzystać z tej alternatywy. Ale dobre i to – przynajmniej młodzi ludzie nauczą się radzić sobie w kryzysowych, nagłych sytuacjach. Szkoda, że u nas nie pojawiają się takie pomysły.

Mamy za to inne – np. 6 tys. zł za wojskowe szkolenie na wakacje. Ciekawa idea, ale niestety wojskowej „masowości” to ona nie zastąpi.