Przedsiębiorcy chcą płacić swoim pracownikom więcej, np. 5000 zł zamiast 3000 zł. W tym pomyśle jest tylko jeden haczyk

Biznes Firma Dołącz do dyskusji (453)
Przedsiębiorcy chcą płacić swoim pracownikom więcej, np. 5000 zł zamiast 3000 zł. W tym pomyśle jest tylko jeden haczyk

Grupa przedsiębiorców na Facebooku przedstawiła postulat, który już wielokrotnie m.in. z moich ust padał na łamach Bezprawnika. A gdyby tak pracownikom wypłacać całą ich pensję? 

Ostatnio szerzej pisałem o tym przy okazji artykułu „Rzeczywista pensja minimalna 2020„. Najpierw jednak trochę słów na temat Wkurzonych Przedsiębiorców.

Kim są Wkurzeni Przedsiębiorcy?

Jest to facebookowa grupa, która zrzesza małych i średnich przedsiębiorców. W mojej ocenie to jedna z najważniejszych grup społecznych w Polsce, widzę to zresztą namacalnie na własnym podwórku – połowa z 4 mln uu czytających miesięcznie Bezprawnika trafia na teksty o tematyce firmowej, dlatego wydzieliliśmy nawet osobny brand – firma.blog, który skupia teksty wyłącznie im dedykowane. Mały przedsiębiorca jest dobry, ponieważ to obywatel świadomy. W odróżnieniu od pracownika, na jego barkach spoczywa cały ciężar administracyjno-podatkowy operowania na rynku.

Mały przedsiębiorca przeważnie zarabia lepiej od przeciętnego obywatela zatrudnionego na umowę o pracę. Mały przedsiębiorca codziennie myśli jak produkować lepiej i więcej, bo to od razu przekłada się na jego zarobki. Z czasem mały przedsiębiorca zaczyna zatrudniać ludzi i staje się średnim przedsiębiorcą. Lubię sobie czasem na Bezprawniku kreślić takie utopijne – mniej lub bardziej prawdopodobne – wizje, że w sumie każdy Polak powinien prowadzić jednoosobową działalność gospodarczą na podatku liniowym. Nie jest to jednak prawdopodobne, ponieważ to by oznaczało, że każdy Polak musi sam za siebie płacić swoje podatki. I nagle fiskus zamiast pilnować 3-4 milionów podmiotów, musi pilnować 40 milionów.

Przedsiębiorcy robią łaskę państwu

Zaś czynią to przejmując na siebie obowiązki podatkowe swoich podwładnych. Jednocześnie tak skonstruowany system podatkowy robi krzywdę obywatelom, którzy tak naprawdę nie wiedzą, ile zarabiają. Kiedy pani w biurze mówi, że zarabia „3000 złotych miesięcznie”, a na ogół w ten sposób się to przedstawia, jest to oczywiście nieprawda. Pani zarabia 5000 złotych, ale resztę pieniędzy zabiera jej państwo. Pani o tym nie wie, bo nie interesuje się aż tak bardzo gołębiami na dachu.

I tutaj właśnie pojawili się Wkurzeni Przedsiębiorcy ze swoim skądinąd słusznym manifestem. Pewne wątpliwości mam jedynie co do chwili jego zamanifestowania, bo jednak sytuacja w kraju i gospodarce jest wyjątkowa. Las właśnie płonie, a ktoś tutaj podnosi debatę o tym, że niepotrzebnie sadzimy drzewa do góry nogami. To oczywiście prawda, ale nie jestem pewien, czy adekwatne jest omawianie tej kwestii w samym środku pożaru.

Z drugiej strony – czy może być lepszy moment na rewolucję?

Pensja brutto w wypłacie

Wkurzeni Przedsiębiorcy za swój koronny postulat uważają działania o charakterze bardziej „edukacyjnym”, niż realnie powiązanym ze zmniejszeniem ich obciążeń. To właśnie pomysł, by pracownikom wypłacać pensje brutto, od których to oni odprowadzać będą następnie samodzielnie podatek dochodowy oraz składki ZUS.

Reszta postulatów domaga się zmniejszenia biurokracji, dobrowolności składek ZUS, uproszczenia przepisów, państwa, które kosztuje mniej czy na przykład odpowiedzialności urzędników za ich decyzje, które przecież wcale nie tak rzadko niszczą uczciwe i dobrze prosperujące firmy.

Dlaczego przedsiębiorcy muszą być wkurzeni?

Przedsiębiorcy nie kryją, że są wkurzeni. To taki manifest będący brutalną odpowiedzią na manifest, który kilka lat temu zaowocował Partią Razem, gdzie zirytowani ludzie o kompetencjach niewyrażalnych w pieniądzu, buntowali się tym, że brakuje dla nich miejsca we współczesnym świecie (czyt. Partia Razem ma w Sejmie sześcioro posłów. Łącznie mają niecałe 20 tys. złotych oszczędności).

Będący na przeciwnym biegunie przedsiębiorcy są podirytowani, bo w XXI wieku nie mieli w parlamencie realnej reprezentacji politycznej, która rozumiałaby ich wyzwania oraz problemy, z którymi muszą się mierzyć. Owszem, Platforma Obywatelska jawiła się jako przyjaciel biznesu, ale raczej tego dużego, a Donald Tusk w czasie kadencji odkrywał w sobie socjaldemokratę. Ryszard Petru marzenia o formacji dbającej o przedsiębiorców roztrzaskał na lotnisku w Maderze. Dzisiejsza Konfederacja jest aktualnie przytłoczona próbą wpasowania się w zdroworozsądkową narrację w wojnie z POPiS, a jedyny stabilny i sensowny człowiek od gospodarki z tej partii – Sławomir Mentzen – nie dostał się do Sejmu.

Nie chodzi przecież o to, by uszczuplać wpływy państwa, choć oczywiście jest to jeden z manifestów. Można jednak zacząć przecież od ułatwiania współpracy na linii państwo-przedsiębiorca.

Zastanawia mnie trochę źle wybrany moment, nie dziwi mnie natomiast, że spora grupa ludzi nie wytrzymała. Lata wykorzystywania przez państwo, karania przez państwo, ignorowania przez państwo, podnoszenia podatków przez państwo i unikania proponowanych ułatwień przez państwo sprawiły, że ludzie odpowiedzialni za prowadzenie polskich firm się wkurzyli. Na państwo.

A pensje brutto? To oczywiście świetny pomysł „ideowo”, natomiast praktycznie doprowadziłoby to do katastrofy. Skoro jednak państwo nie chce tego robić, to może przynajmniej zaoferowałoby biznesowi coś w zamian. Na przykład – nauczyłoby się wreszcie szacunku do polskiego biznesu. Państwo trzyma się i funkcjonuje sprawnie dzięki naszym przedsiębiorcom, tymczasem kolejne punkty tarczy antykryzysowej zdają się pozorować pomoc rozdawaniem pieniędzy – w czym specjalizuje się rząd – metodą na chybił-trafił.