Z ubolewaniem przyjmuję wczorajsze doniesienia Mariusza Braszkiewicza o tym, że rząd szykuje nam niejaki test przedsiębiorcy.
W mojej ocenie rząd nieśmiało przymierza się do likwidacji podatku liniowego, który jest najuczciwszym systemem podatkowym w Polsce, skoro niestety nie ma jedynego sprawiedliwego społeczne podatku pogłownego. Wszyscy obywatele są wobec prawa równi, wszyscy dostają to samo, więc naturalną logiką wydaje się to, że wszyscy powinni płacić tyle samo. Podatki obliczane jako procent z przychodów stawiają państwo w roli jakiegoś fasadowego mechanizmu redystrybucji, zamiast skupiać się na jego podstawowych celach. Rany, Partia Razem będzie miała z tego tekstu cytatów na tydzień, a to dopiero pierwszy akapit.
Patrząc przez pryzmat postulatów socjalnych prezentowanych w ostatnim czasie przez Prawo i Sprawiedliwość, Koalicję Obywatelską i drobniejsze partie, zastanawiam się czy zamiast tych wszystkich 500 Plus od pierwszego dziecka, nie taniej byłoby po prostu zlikwidować podatek dochodowy. Zaczynam mieć niebezpieczne przeczucie, że koszty powstających w ostatnich latach (i planowanych) programów redystrybucji majątku zaczynają się niebezpiecznie zbliżać do państwowych przychodów z PIT. To jednak zagadnienie na osobną dyskusję.
Podatek liniowy to najlepszy podatek
Podatek liniowy to najlepszy dostępny podatek w polskim systemie prawnym. Jak można wnioskować z nazwy, jest to podatek nieuwzględniający progresji podatkowej – największego kłamstwa środowisk lewicowych. Wielokrotnie słyszymy w postulatach nowoczesnej lewicy, że nie może być tak, by osoba zarabiająca milion złotych rocznie płaciła taki sam podatek, jak osoba zarabiająca 30 000 złotych.
Zarabiający milion złotych rocznie przedsiębiorca płaci jednak 190 000 złotych podatku, choć zapewne w jakimś stopniu pomniejsza je kosztami prowadzenia działalności. Zarabiający 30 000 złotych płaci podatku 5400 złotych. Dajmy na to, że koszty to nawet 50 000 złotych z tego podatku. Nijak nie da się powiedzieć, że 140 000 złotych to taki sam podatek jak 5400 złotych. A obie osoby stoją w tej samej kolejce do lekarza, obie osoby jadą po tej samej drodze, obie osoby wysyłają dzieci do tej samej publicznej szkoły, obie osoby czekają latami w tym samym sądzie, obie osoby będą w razie wojny broniły te same myśliwce.
To prawda, że „milionerowi” wciąż zostaje w kieszeni znacznie więcej. Ale nie zapominajmy, że są jakieś powody, dla których ktoś zarabia milion złotych rocznie, a ktoś 30 000 złotych. Nie da się wszystkich ludzi zrównać ze sobą w mocy ustawy. Ludzie są równi wobec prawa, ale nie jest równa wartość rynkowa ich pracy.
Karanie kogoś podatkiem dochodowym w wysokości 32% tylko dlatego, że zarabia nieco lepiej (bo gdzie tu w ogóle do przytoczonego przykładu milionera, skoro wpadają w niego już osoby zarabiające koło 6000 złotych netto miesięcznie) od innych, jest jednym z najbardziej przerażających procederów, jaki ktoś sobie mógł wymyślić.
Każdy Polak powinien prowadzić działalność gospodarczą
Ale nie każdy chce. To paradoks, że wszyscy narzekają jak to przedsiębiorcom dobrze, a nikt nie chce nim być.
Moim zdaniem w idealnym modelu gospodarki, który nigdy się nie urzeczywistni, każdy pracujący Polak powinien prowadzić działalność gospodarczą. W ten sposób faktycznie wszyscy są równi. System zdrowotno-emerytalny zbliża się do często chwalonego modelu, w którym każdy płaci jednakową składkę. Kończy się problem śmieciówek czy dysproporcji praw w umowie o pracę, każdy jest kowalem tylko swojego losu. Obywatele uczą się jak działa państwo, comiesięcznym przelewem do urzędu skarbowego zaczynają rozumieć jak wiele pieniędzy jest im z pensji wydzierane i być może nareszcie da się rozpocząć na poważnie dyskusję o modelu finansowym państwa bez wczesnodwudziestowiecznych naleciałości.
Oczywiście ustawodawca nigdy na taki model współpracy nie pójdzie. Dla ustawodawcy przedsiębiorczość to nienormalność. Człowiek prowadzący działalność gospodarczą widziany jest z ulicy Wiejskiej w roli woła pociągowego, który ma się zaopiekować mniej zaradnym obywatelem, a także jako gwarant przejmujący odpowiedzialność za sprawność poboru podatkowego – bo przecież przerzucenie obowiązku odprowadzania składek i podatków na każdego obywatela z osobna, ze względu na stopień komplikacji tej procedury, ale też wymaganą uczciwość i skrupulatność, mogłyby w rezultacie doprowadzić do gospodarczej katastrofy.
W rezultacie ustawodawca w pokrętnej definicji krakowskiego targu nie dość, że nakłada na przedsiębiorcę multum obowiązków, to jeszcze, dla równości, zastanawia się jak zabrać mu jego jakiekolwiek przywileje. Ewentualny koniec podatku liniowego będzie końcem przedsiębiorczości w Polsce.