Ministerstwo Nauki wydało książkę. Kosztuje 1000 zł

Państwo Dołącz do dyskusji (102)
Ministerstwo Nauki wydało książkę. Kosztuje 1000 zł

Ile może kosztować książka (no dobrze, 5-tomowa książka), której napisanie sfinansowano w całości z publicznych środków? Otóż: jeden tysiąc złotych, po dwieście za każdy tom. Ale i tak jej nie kupicie, bo wydano raptem setkę egzemplarzy, więc od razu można ją klasyfikować jako białego kruka.

Pradawne dzieje terenów dzisiejszej Polski (na długo przed wydarzeniami barwnie opowiadanymi w serialu Korona królów) to temat fascynujące, choć, trzeba przyznać niszowy. Nie lada gratką dla miłośników prawdziwych dziejów Słowian nad Wisłą i Odrą jest zatem kilkutomowa pozycja „Przeszłe społeczeństwa”. Jak czytamy w serwisie Polskiej Agencji Prasowej Nauka w Polsce:

Książka „The Past Societies” („Przeszłe społeczeństwa”) składa się z pięciu tomów. Każdy kolejny opisuje pradzieje Polski począwszy od paleolitu, okresu, w którym po raz pierwszy na obecnych ziemiach Polski pojawili się ludzie. Serię zamyka tom piąty poświęcony wczesnemu średniowieczu (do 1000 r.). Podsumowuje on pięćset lat, w trakcie których społeczności wczesnosłowiańskie przeszły od rozproszonych grup rolniczych do scentralizowanego państwa wczesnopiastowskiego.

Efektem prac naukowców nad tą syntezą naszej prahistorii jest dzieło wydane w… 100 egzemplarzach. Każdy tom kosztuje zaś, bagatela, 200 złotych. Ten, kto chciałby zatem zakupić tę niecodzienną antologię, musiałby wydać 1000 złotych. Dużo jak na książkę, której powstanie sfinansowano z naszych podatków.

Przeszłe społeczeństwa – dobra książka, ale dlaczego taka droga?

Oczywiście, Przeszłe społeczeństwa to taniocha w porównaniu do najdroższych książek świata, te potrafią kosztować nawet i 50 milionów dolarów. Ba, nawet w Empiku bez problemu znajdziemy porównywalne cenowo pozycje, taka „Biblioteka pielęgniarki” (6-tomowa) kosztuje nieco ponad 600 zł, co stanowi znaczną część wynagrodzenia za pracę polskiej pielęgniarki. Prawnicy zarabiają średnio nieco lepiej, dlatego nie powinno natomiast dziwić, że, na przykład, opasły tomiszcze „Rozporządzenie w sprawie wspólnotowego znaku towarowego. Komentarz” kosztuje w internetowej księgarni 1480 złotych.

Jest tylko jedno „ale”, i to dość kluczowe. Otóż 5-tomowe dzieło o naszych praprzodkach zostało napisane nie z pomocą niewidzialnej ręki rynku. Jej powstanie (książki, nie ręki) było możliwe wyłącznie dzięki pieniądzom podatników, którzy – za pośrednictwem grantu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – wyłożyli na cały projekt 1,4 miliona złotych.

Powstaje zatem pytanie: skoro podatnicy sfinansowali treść (niewątpliwie potrzebnego) książki, to jaki jest cel dodatkowego zarabiania na sprzedawanych w drobnej ilości egzemplarzach? Można bez większych problemów założyć, że koszt druku jest sporo niższy, a niższa cena mogłaby się przełożyć na większą popularyzację naukowych wywodów.

Nic zresztą nie stoi na przeszkodzie (oprócz, oczywiście, braku woli), aby takie projekty, które powstały wyłącznie dzięki budżetowym dotacjom, udostępniać za darmo w formie elektronicznej. Przeszłe społeczeństwa będą co prawda dostępne również w formie cyfrowej, ale dostępnej wyłącznie dla użytkowników Macbooków i iPhonów. Biada studentom archeologii, którzy zdecydowali się kupić Xiaomi czy inne Samsungi – albo zainwestują w sprzęty za kilka tysięcy złotych, albo będą musieli kupić książkę za 1000 zł. Ewentualnie udać się będą mogli do biblioteki, ale przeczytanie 1800 stron nie jest takim łatwym zadaniem.

Pytanie tylko, czy sponsorowanie powstania książki, której (prawie) nikt nie przeczyta, to najlepszy sposób na wydatkowanie środków publicznych? To już nawet przetargi w Kielcach mają więcej sensu…