Polska ma powody, by odwlekać przyjęcie wspólnej unijnej waluty na święte nigdy
Już za kilka dni do strefy euro dołącza Bułgaria. Należą już do niej prawie wszystkie państwa Unii Europejskiej z wyjątkiem Szwecji, Danii, Czech, Węgier, Rumunii oraz oczywiście Polski. Dlaczego?
Odpowiedź w większości przypadków jest bardzo prosta: brak zgody poszczególnych społeczeństw oraz klasy politycznej. Rumuni akurat się starają, by przyjąć euro w 2029 r. Duńczycy wynegocjowali sobie zwolnienie z tego obowiązku, ale ich korona jest częściowo zintegrowana z euro w ramach mechanizmu ERM II. Szwedzi nie chcą się pozbawiać autonomii w kształtowaniu polityki monetarnej, a Czesi obawiają się wzrostu cen. Węgrom na przeszkodzie stoi prorosyjski i eurosceptyczny rząd Viktora Orbana.
W przypadku Polski mamy do czynienia z kombinacją kilku czynników. Nie da się ukryć, że formalnie jesteśmy zobowiązani, by przyjąć euro. Traktat akcesyjny nie narzuca nam jednak konkretnej daty. Możemy więc zwlekać z przeprowadzeniem takiej reformy w nieskończoność.
Sami Polacy nie są zainteresowani wspólną unijną walutą. Poparcie dla przyjęcia euro systematycznie maleje. Tegoroczny sondaż przeprowadzony przez Maison & Partners i Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna na zlecenie Warsaw Enterprise Institute jasno wskazuje, że aż 74 proc. z nas jest przeciwnych rezygnacji ze złotegoi. Przyjęcie euro przez Polskę popiera raptem 26 proc. badanych.
Można by zaryzykować stwierdzenie, że im częściej ulegamy suwerennościowo-prawicowym nastrojom, tym mniej chcemy zastępować złotego. Rzeczywiście, aktualnie w Polsce coraz popularniejsze stają się skrajne partie. Prawicowa fala coraz częściej ma twarz Grzegorza Brauna, a nie Jarosława Kaczyńskiego czy Sławomira Mentzena. Sprawa braku zaufania do euro jest jednak głębsza.
Tak się składa, że był w ostatnich latach moment, w którym poparcie dla przyjęcia wspólnej waluty było całkiem wysokie. W 2022 r. osiągnęło rekordowe 60 proc. Szybko jednak zaczęło spadać. Co się stało w 2022 r.? Mieliśmy wówczas szczyt kryzysu inflacyjnego. Wzrost cen w pewnym momencie niemalże otarł się o próg 20 proc. Wówczas rzeczywiście nastąpiła przejściowa utrata zaufania do złotego.
Przyjęcie euro to poważne ryzyko, ale z drugiej strony stanowiłoby dodatkowe zabezpieczenie przed Rosją
Całkiem niezła sytuacja polskiej waluty sprawia, że Ministerstwo Finansów otwarcie przyznaje, że o żadnym przyjmowaniu euro nie ma na razie mowy. Nie ma prac nad taką reformą, nie ma nawet żadnych planów w tym kierunku. Minister Andrzej Domański jest przekonany, że "argumenty, żeby zostać przy złotym, naszej narodowej walucie, są zdecydowanie mocniejsze".
Rzeczywiście: złoty od końca 2023 r. radzi sobie naprawdę dobrze. Odrobił straty wobec euro i dolara. W tym roku zachowuje stabilny poziom. Równocześnie inflacja wróciła do względnie akceptowalnego poziomu. Otarła się nawet o cel inflacyjny NBP na poziomie 2,5 proc. Po cóż w takim razie zmieniać coś, co działa całkiem nieźle?
Z punktu widzenia klasy politycznej rezygnacja z krajowego pieniądza to zresztą poważne zagrożenie. Przyjęcie euro przede wszystkim pokazałoby Polakom, ile naprawdę warte są ich pensje w porównaniu do mieszkańców państw zachodniej Europy. Obecnie raczej nie ryzykujemy, że przeciętne czy nawet minimalne wynagrodzenie nagle spadnie do kwoty trzycyfrowej. Wciąż jednak efekt "dużych liczb" ulegnie zatarciu, podobnie jak iluzja codziennego dobrobytu. Dotyczy to nie tylko pensji, ale także świadczeń. 800 Plus stałoby się zapewne 190 albo 200 euro. To nie koniec złych wieści dla klasy politycznej.
Przestaną mieć wpływ na politykę monetarną, o której zacząłby decydować Europejski Bank Centralny. Tym samym odpadnie możliwość kształtowania jej w taki sposób, by wspierała politykę wewnętrzną. Prawdę mówiąc, w tej kwestii można się nawet z naszymi politykami zgodzić. Na uwagę zasługuje także stanowisko Ministerstwa Finansów, wyjaśniające, dlaczego w tym momencie przyjęcie euro byłoby dla Polski nieopłacalne:
Mając na uwadze obecny stopnień podobieństwa gospodarki Polski i strefy euro, członkostwo Polski w strefie euro mogłoby stanowić źródło zaburzeń w gospodarce. Obserwowane dotychczas różnice w strukturze gospodarek oraz - w mniejszym stopniu - w przebiegu cykli koniunkturalnych pomiędzy krajami rozwiniętymi a Polską są istotne, co jest jednak charakterystyczne dla procesu doganiania.
Mimo wszystko, trochę szkoda. Przyjęcie euro w Polsce stanowiłoby duże wyzwanie organizacyjne i gospodarcze. Równocześnie jednak ułatwiłoby nam codzienny udział we wspólnym rynku, wyeliminowałoby koszty związane z różnicami kursowymi.
Przede wszystkim jednak trwale zmusiłoby państwa strefy euro do poważnego traktowania konieczności ochrony naszego kraju przed zagrożeniami zewnętrznymi. Uderzenie w naszą gospodarkę przez Rosję i jej białoruską satrapię oznaczałoby automatycznie atak na gospodarkę całej strefy. Biorąc pod uwagę niepewność związaną z gwarancjami NATO wywołanymi przez politykę Donalda Trumpa, warto rozejrzeć się za dodatkowymi zabezpieczeniami.