REKLAMA
  1. Home -
  2. Państwo -
  3. PSL nie podoba się kadencyjność w samorządach. Będzie projekt ustawy
PSL nie podoba się kadencyjność w samorządach. Będzie projekt ustawy

Polskie Stronnictwo Ludowe ogłosiło właśnie, że w najbliższych dniach złoży w Sejmie projekt ustawy znoszącej ograniczenie liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

Zdaniem partii, która przez lata była symbolem samorządowego trwania na stanowiskach, to „naprawa błędu PiS”. Ale czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z naprawą, czy raczej próbą utrwalenia lokalnych układów, które przez dekady cementowały władzę tych samych osób?

Jak to było? Skąd wzięła się kadencyjność?

Pomysł ograniczenia liczby kadencji w samorządach nie jest w Polsce nowy – wracał co kilka lat jak bumerang w publicznej debacie. Jednak dopiero rządy Prawa i Sprawiedliwości doprowadziły do jego realizacji. W 2018 roku przyjęto przepisy, zgodnie z którymi wójt, burmistrz czy prezydent miasta może pełnić swoją funkcję tylko przez dwie pięcioletnie kadencje. Co istotne, liczono je dopiero od momentu wejścia ustawy w życie, co oznacza, że osoby z trzydziestoletnim stażem mogły startować jeszcze dwa razy.

REKLAMA
Rozwiń

Wprowadzenie kadencyjności miało kilka celów. Po pierwsze, chodziło o zwiększenie transparentności i demokratyzację życia publicznego. Samorządy były bowiem coraz częściej postrzegane jako bastiony lokalnych baronów - liderów, którzy przez dekady niepodzielnie rządzili gminami, często traktując je jak prywatne księstwa. Nierzadko - o ironio - właśnie z grona ludowców. Po drugie, ograniczenie liczby kadencji miało wpuścić świeże powietrze do lokalnej polityki - umożliwić rotację elit, zwiększyć konkurencję, a w konsekwencji jakość zarządzania.

Plusy ograniczenia kadencji

Wśród głównych zalet kadencyjności wymienia się przeciwdziałanie zjawisku oligarchizacji władzy. W Polsce nie brak przykładów burmistrzów czy wójtów rządzących od lat 90., często w sposób skuteczny, ale bywało też - klientelistyczny i oparty na osobistych relacjach. Ograniczenie liczby kadencji działa jak bezpiecznik - chroni przed zamienieniem się demokracji w system folwarczny.

REKLAMA

Inny argument to ograniczenie ryzyka korupcji. Im dłużej ktoś sprawuje urząd, tym większą kontrolę ma nad lokalnymi instytucjami, przetargami, mediami czy służbami. Pojawia się pokusa nadużycia władzy lub budowania systemu zależności - lojalność w zamian za stanowisko, poparcie lub kontrakt.

Wreszcie, kadencyjność sprzyja odnowie personalnej. Zmusza partie i społeczności lokalne do szukania nowych twarzy, do rozwoju młodych kadr, do rywalizacji o względy mieszkańców. Dzięki temu nie tylko władza, ale i opozycja samorządowa może być bardziej dynamiczna. No i na sam koniec - młodym się po prostu bardziej chce. Może argument anegdotyczny, ale czy naprawdę ktoś planuje z nim polemizować?

REKLAMA

PSL nie podobają się te zalety

W tym kontekście zapowiedź PSL, które chce znieść ograniczenia kadencyjności, brzmi jak polityczna prowokacja. Ludowcy od lat mają silne zaplecze w Polsce powiatowej. To oni przez dziesięciolecia budowali lokalne układy, z których do dziś czerpią polityczne korzyści. Wielu samorządowców związanych z PSL to polityczni nestorzy, którzy do obecnych przepisów mają stosunek co najmniej chłodny – by nie powiedzieć wrogi.

Tweet rzecznika PSL Jakuba Stefaniaka, który zapowiada projekt ustawy jako „naprawę tego, co zepsuło PiS”, brzmi jak klasyczne odwracanie kota ogonem. Trudno mówić o „zepsuciu”, gdy ograniczenie kadencyjności zostało przyjęte przez sporą część społeczeństwa z ulgą. Nawet jeśli intencje PiS były – jak to bywa – mieszane, to sam efekt trudno jednoznacznie ocenić negatywnie.

REKLAMA

Adam Struzik - najdłużej urzędujący monarcha świata

Reputacja PSL w tej sprawie nie działa na ich korzyść. To partia, która przez dekady zbudowała sobie opinię ugrupowania wiecznie obecnego w samorządach. Często bez względu na to, kto rządził na szczeblu centralnym – PSL trzymał władzę lokalną. Nie dzięki ideologii czy spektakularnym programom, ale dzięki sieciom lojalności, znajomości i „załatwiania spraw”. Gdy wprowadzono ograniczenie kadencyjności, wielu działaczy tej formacji poczuło się dotkniętych osobiście.

Dlatego teraz, mając nieco większy wpływ na agendę polityczną i próbując na nowo zdefiniować swój polityczny profil, PSL podejmuje temat, który może im przynieść konkretne korzyści w terenie. Niewykluczone, że chodzi też o to, by dać swoim lokalnym działaczom – a często również sponsorom – jasny sygnał: „Nie zostawimy was, walczymy o wasze posady”.

Czego się boimy?

Zniesienie kadencyjności grozi odwróceniem pozytywnego trendu. Jeśli polityka lokalna znów stanie się grą wiecznych faworytów i nieusuwalnych włodarzy, to zmaleje zainteresowanie obywateli udziałem w wyborach, a samorządy będą bardziej przypominać kluby wzajemnej adoracji niż instytucje demokratyczne.

Oczywiście, każdy przypadek jest inny. Są tacy włodarze, którzy od lat świetnie sprawdzają się w swoich rolach. Ale systemy prawne nie są tworzone dla jednostek wybitnych – one muszą brać pod uwagę ogół i mechanizmy systemowe.

O ile można debatować, czy dwie kadencje to nie za mało – może sensowniej byłoby dopuścić trzy – o tyle zupełne zniesienie ograniczeń to krok wstecz. Polska demokracja lokalna i tak zmaga się z wieloma problemami: brakiem przejrzystości, niską frekwencją w wyborach lokalnych, brakiem realnej debaty. Ale PSL, jak się zdaje, woli grać o przetrwanie własnego zaplecza niż o reformę systemu.

Dołącz do dyskusji

zobacz więcej:

Najnowsze
Warte Uwagi