To nie brzmi dobrze prawda? Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie naprawdę regularnie narusza prawo, a konkretnie przepisy ustawy o udostępnianiu informacji publicznej. Co więcej można się obawiać, że ORA robi to celowo aby zamieść pod dywan kontrowersyjną sprawę pewnego adwokata. Takiego, który jako jeden z pierwszych w Polsce angażował się w wysyłanie do internautów „wezwań do zapłaty” za rzekome piractwo.
Wiem, że ten nagłówek brzmi niepokojąco, ale niestety jest w 100% zgodny z prawdą. Okręgowa Rada Adwokacka (ORA) w Warszawie od 2014 roku prowadzi postępowanie dyscyplinarne w sprawie adwokata, który wsławił się wysyłaniem pism do internautów. Jednocześnie ORA unika odpowiadania na moje pytania o losy tego postępowania, co stanowi naruszenie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Mogę tylko mieć nadzieje, że to działanie wynika z ogólnego braku zorganizowania lub braku szacunku dla prawa (sic!) bo nie chciałbym pomyśleć, że ORA robi to celowo.
Pamiętacie pisma w sprawie „Obławy” czy „Drogówki”?
Ta sprawa ma swoje początki w roku 2013. Wówczas pewna warszawska adwokat – Anna Ł. – zaczęła wysyłać do internautów wezwania do zapłaty „w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa” (takie sformułowanie znalazło się w pismach). Przestępstwo miało polegać na udostępnianiu filmów w sieci P2P (m.in. „Czarny czwartek”, „Obława”, potem „Drogówka”). Tak naprawdę pisma nie trafiały do podejrzanych, ale do świadków, a sposób sformułowania pism i skala działalności wzbudziły poważne zastrzeżenia etyczne. Pisma trafiły do tysięcy osób, a część z nich poskarżyło się na panią adwokat do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.
Pani Anna Ł. zachowywała się dziwnie jak na adwokata. Unikała bezpośredniego kontaktu z dziennikarzami. Odpowiedzi mediom udzielał w jej umieniu Artur G. – inny warszawski adwokat. Mimo, że Artur G. był tylko „pełnomocnikiem” Anny Ł., wypowiadał się o jej działalności w taki sposób jakby był jej głównym organizatorem.
Dodajmy, że Anna Ł. była osobą hm… chronologicznie dojrzałą jak na adwokata specjalizującego się w „piractwie internetowym”. Na listę adwokatów została wpisana w roku 1970, a przynajmniej takie informacje podaje wyszukiwarka rady adwokackiej.
Wszczęte dochodzenie i „zmyłka” Gazety Prawnej
W październiku 2014 roku kancelaria Artura G. zajęła się wysyłką pism do piratów. Wyglądały one niemal identycznie jak te, które wcześniej wysyłała Anna Ł. Znów oburzyło to wiele osób i do Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie wpłynęły skargi, tym razem na Artura G.
Jeszcze w roku 2014 Okręgowa Rada Adwokacka wszczęła dochodzenia dyscyplinarne przeciwko Annie Ł. i Arturowi G.
Co się stało z tymi postępowaniami? Niektórzy twierdzą, że zostały umorzone, ale to nieprawda. Absolutnie fałszywa informacja o umorzeniu postępowań została rozpowszechniona za pośrednictwem… Gazety Prawnej, czyli bądź co bądź poważnej gazety. Dlatego wszyscy uwierzyli.
Wszystkiemu winna była publikacja Sylwii Czubkowskiej pt. Ściągasz z internetu polskie filmy? Spodziewaj się wezwania z kancelarii prawniczej. W tej publikacji Sylwia Czubkowska napisała.
Naczelna Rada Adwokacka latem rozpatrywała, czy kancelaria Anny Łuczak nie złamała prawa i nie uprawia copyright trollingu.
NRA ostatecznie kancelarii nie potępiła.
Było to niestety podwójne kłamstwo, nigdy niesprostowane. Po pierwsze bowiem Naczelna Rada Adwokacka potępiła Copyright Trolling w odpowiedzi na pewien list otwarty wysłany do niej przez organizacje pozarządowe. Po drugie, Naczelna Rada Adwokacka nigdy nie zajmowała się sprawą Anny Łuczak (bo zajmowała się nią rada okręgowa).
Ten błąd w artykule Sylwii Czubkowskiej wyrządził wiele szkód. Jeszcze kilka miesięcy temu dyskutowałem o copyright trollingu z rzeczniczką UOKiK i ta rzeczniczka powiedziała mi, że „w sprawie Anny Łuczak wypowiedział się sąd dyscyplinarny”. Była to bzdura, a rzeczniczka UOKiK-u po prostu uwierzyła publikacji zawierającej poważny błąd merytoryczny.
ORA unikała rzetelnego informowania
Co się zatem stało z postępowaniami przeciwko Annie Ł. i Arturowi G.?
Jak już wspomniano wszystkim zajmowała się Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie. Gdy pierwszy raz spytałem Radę o postępowania przeciwko Annie Ł. (było to jeszcze w 2014 roku), odmówiono mi odpowiedzi w śmiechu warty sposób. Sekretarz ORA adw. Włodzimierz Barański stwierdził, że przekazanie informacji „naruszałoby przepisy ustawy o ochronie danych osobowych”.
Pan adwokat nie miał racji bowiem zgodnie z art. 4 ustawy o dostępie do informacji publicznej, organy samorządów gospodarczych i zawodowych są obowiązane do udostępniania informacji publicznej. To prawda, że prawo do informacji publicznej podlega ograniczeniu ze względu na prywatność osoby fizycznej lub tajemnicę przedsiębiorcy, ale to ograniczenie to nie dotyczy informacji o osobach pełniących funkcje publiczne!
Uzyskałem w tej sprawie opinię GIODO, napisałem artykuł wyśmiewający ORA i dałem Radzie drugą szansę – poprosiłem jeszcze raz o przekazanie informacji zanim złożę skargę do sądu. Informacje wreszcie mi przekazano, ale niesmak pozostał.
Nieco później do sprawy Anny Ł. doszła sprawa Artura G. i zacząłem regularnie, w pewnych odstępach czasu odpytywać ORA 0 stan sprawy. ORA chyba tylko raz odpowiedziała w ustawowym terminie dwóch tygodni, natomiast zazwyczaj musiałem wielokrotnie dzwonić, pytać i prosić, aby ORA łaskawie przekazała mi informacje, do której przekazania była prawnie zobowiązana.
Z tych informacji, które udało mi się wyrwać, wynikała jedna rzecz. Postępowanie przebiegało szokująco powoli. Przypomnijmy, że wszczęto je w 2014 roku (w grudniu). Dopiero w kwietniu 2016 roku przesłuchano Artura G. Na przesłuchaniu zostały mu przedstawione zarzuty popełnienia przewinienia dyscyplinarnego z art. 80 Prawa o adwokaturze w zw. z § 1 ust. 2, § 13, § 14 i § 17 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu. W grudniu 2016 roku postępowanie nadal się toczyło i nie było żadnych rozstrzygnięć.
Śledzę tę sprawę od 2014 roku i z przykrością muszę stwierdzić, że Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie wielokrotnie uchylała się od prawnego obowiązku przekazywania informacji publicznej. Odbywało się to w sposób oburzający. W czasie jednej z rozmów telefonicznych zwróciłem uwagę dyrektorowi biura prasowego ORA, że to bardzo źle wygląda gdy Rada Adwokacka narusza prawo. Pan dyrektor odpowiedział mi z uśmiechem (tak to przynajmniej to brzmiało przez telefon), że “najwyraźniej rzecznik prasowy jeszcze nie mógł udzielić informacji”.
Jak dotąd raz składałem na ORA skargę do sądu. Po złożeniu skargi informację otrzymałem (czyli się dało!), a ORA nie przekazała mojej skargi do sądu. Nie zależało mi na drążeniu sprawy bo skarga i tak stawała się bezprzedmiotowa, ale… to nie powinno się odbywać w taki sposób.
Co teraz? ORA nie chce powiedzieć!
Co się dzieje teraz z postępowaniami w sprawie Anny Ł. i Artura G.? Tego właśnie nie wiemy gdyż ORA nie chce przekazać mi informacji publicznej. Znów.
Ostatni 3 lipca zwróciłem się do ORA z wnioskiem o informacje dotyczące postępowania. Zgodnie z prawem ORA powinna przekazać mi te informacje najpóźniej w dniu 17 lipca. Mamy dziś 11 sierpnia więc ORA znów naruszyła prawo. Powód do dumy to to nie jest, szczególnie dla organizacji reprezentującej warszawskich adwokatów. Gdyby to był samorząd weterynarzy… może bym zrozumiał.
Prawo nakłada obowiązki. ORA też je ma
Ja rozumiem, że obowiązek przekazywania informacji publicznej nie jest miły. Szczególnie, gdy nie chcemy by wyszło na jaw coś brzydkiego o naszym koledze. Niestety prawo nakłada na nas mnóstwo obowiązków. Musimy przykładowo płacić podatki albo czasem zeznawać na policji. Trudno! Obowiązek to obowiązek! Problem w tym, że obowiązki podatkowe są egzekwowane przez państwo surowo, a obowiązek przekazywania informacji publicznej niestety nie. To nie oznacza, że można tolerować notoryczne naruszanie prawa. ORA powinna się wstydzić.
Niebawem na ORA w Warszawie wpłynie kolejna skarga. Nie rozumiem tylko jednego. Prędzej czy później i tak się dowiem jak skończyło się to postępowanie. Może będzie potrzebna sprawa sądowa, ale i tak się dowiem. Czy takie głupie stawianie oporu naprawdę ma sens? A może warszawską Okręgową Radę Adwokacką byłoby stać na minimum szacunku dla konstytucyjnego prawa dostępu do informacji publicznej?