Bandytów drogowych, którzy siedzą na ogonie i migają długimi, powinno się wsadzać do więzień

Moto Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji
Bandytów drogowych, którzy siedzą na ogonie i migają długimi, powinno się wsadzać do więzień

Prawo drogowe to temat niezwykle kontrowersyjny i wywołujący dyskusje. Jedno jest natomiast pewne: łamanie tych reguł, o ile nikt nie zginie albo nie zostanie ranny, co do zasady jest jedynie wykroczeniem. A za to grozi mandat. W pewnych wypadkach to jednak niewystarczająca kara.

Rażąco lekceważące łamanie zasad ruchu drogowego

Polskie drogi nie są jakimś światem alternatywnym, dlatego też wśród kierowców – jak i każdej innej grupy ludzi – można wyróżnić wiele różnych zachowań. Ruch drogowy to jednak płaszczyzna dosyć niebezpieczna, skoro co do zasady uczestnicy poruszają się w ciężkich pojazdach, z bardzo dużymi prędkościami. Naruszenia zasad bezpieczeństwa w tej sferze niosą za sobą poważne zagrożenia, dlatego prawo drogowe jest tak ściśle uregulowane.

Mimo dużej odpowiedzialności wszystkich uczestników ruchu, ogromna liczba różnych zachowań występujących na drodze powoduje, że nikomu na rękę nie jest regulowanie zachowań kierowców poprzez prawo karne jako takie. Nie chcemy, by np. za przejazd na czerwonym świetle groziło więzienie. Mimo że szkodliwość tego rodzaju zachowań jest czasem naprawdę wysoka.

Ma więc miejsce paradoks, bo bardzo groźne zachowania obarczone są łagodnymi karami. To się niedawno nieco zmieniło, bo grzywny – i mandaty – są wyższe. Dalej mamy jednak sytuację, gdzie za spowodowanie zagrożenia dla bezpieczeństwa w ruchu można otrzymać karę łagodniejszą o całe rzędy wielkości, niż na przykład za posiadanie grama marihuany. Albo za podpisanie się na dokumencie za współmałżonka.

Ponadto podejście wielu kierowców do prawa drogowego jest dosyć specyficzne. Wielu samemu dobiera, które przepisy będzie stosować, bo się to opłaca, a które są głupie – więc nie obowiązują. Jest to także pewien element folkloru rodzimych dróg, gdzie rzeczywistość swoje, a treść ustawy – swoje.

Drogowy bandytyzm siedzi w głowie

I o ile taka wieczna i niepisana „wojna” ustawodawcy i kierowców jest w polskich warunkach normalna, o tyle istnieje jednak granica. Poza wszelką dyskusją powinien znaleźć drogowy bandytyzm, czyli rażąco lekceważące łamanie przepisów ruchu drogowego, w tym np. agresja.

Do takich przemyśleń skłonił mnie Tweet użytkownika „eMeS”,

Jedyny odcinkowy pomiar prędkości na Zakopiance w tunelu, wszyscy grzecznie 99km/h na tempomatach, a koleś w BMW na poznańskich blachach wali długimi i jedzie slalomem. Chyba będzie pocztówka z Podhala

Ustawodawca jakiś czas temu wprowadził kradzież szczególnie zuchwałą, gdzie sama postawa sprawcy skutkuje tym, że nawet kradzież cukierka w sklepie zagrożona jest karą do 8 lat więzienia. O ile sprawca postępuje w sposób lekceważący, na zasadzie „i co mi zrobisz”. I właśnie – analogicznie – takie osoby powinno się z pełną surowością eliminować z polskich dróg – także z pomocą prawa karnego.

W Kodeksie karnym powinno więc znaleźć się również przestępstwo pt. „rażąco lekceważące naruszanie przepisów ruchu drogowego”. Czyli oznaczające agresję drogową, wszelkie naruszenia popełnione zaraz po wybuchu agresji, czy też zachowania wiążące się z kilkukrotnym i lekceważącym naruszeniem tego samego zakazu. Zagrożone nie tylko więzieniem, ale również, na przykład, długoletnim, a nawet dożywotnim zakazem prowadzenia pojazdów.

Nie chodzi tutaj o karanie zwykłych kierowców, którym zdarza się złamać przepisy. A o postulat bezwzględnej eliminacji skrajnie patologicznych zachowań. Nie każdy powinien być kierowcą, bo nie każdy się do tego – mentalnie – nadaje. I oczywiście nie mam na myśli wsadzania ludzi do więzień – bo prawo karne w cywilizowanym kraju nie na tym polega – ale teoretyczną możliwość wymierzenia bardzo surowej kary za skrajnie niebezpieczne i patologiczne zachowania na drodze. A samo zagrożenie karą ma skutek odstraszający, zwłaszcza, gdy chodzi o możliwość utraty uprawnień do kierowania pojazdami.