Lewica zaprezentowała niedawno swoje pomysły na odessanie Kościoła od państwa i pieniędzy obywateli. Na celowniku znalazła się także religia w szkole. Powrót do salek katechetycznych może wydawać się kuszący, ale jest z nim jeden problem. Byłoby to rozwiązanie wprost niekonstytucyjne. Nie mówiąc już o tym, że utrudniłoby życie dzieciom zainteresowanych rodziców.
Sojusz tronu z ołtarzem w Polsce stał się na tyle patologiczny, że już nie tylko Lewica ma go serdecznie dosyć
Ścisły związek państwa i Kościoła w Polsce zaczął uwierać chyba już wszystkich, z wyjątkiem jego beneficjentów. Nic więc dziwnego, że politycy opozycji coraz śmielej przebąkują o rozdzieleniu jednego od drugiego. W awangardzie tego typu pomysłów znajdziemy oczywiście Lewicę. Stronnictwo to przedstawiło w sobotę na Facebooku najważniejsze założenia swojego programu wdrożenia świeckiego państwa.
Myliłby się ten, kto sądzi, że będę się teraz pastwić nad poszczególnymi postulatami. Prawdę mówiąc, z dużą częścią się mniej lub bardziej zgadzam. Są wśród nich oczywiście pomysły nazbyt ogólnie sformułowane lub wprost populistyczne – jak likwidacja przedawnienia przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom. Skupię się na tym, który najbardziej przykuł moją uwagę. Lewica postuluje bowiem powrót lekcji religii do salek katechetycznych oraz odejście od jej finansowania z budżetu państwa.
Muszę przyznać, że religia w szkole ma tyle wad, że można by z nich skomponować całkiem długą litanię. Wskazałbym tutaj przede wszystkim to, że lekcje te znajdują się pod praktycznie całkowitą kontrolą Episkopatu. Dzięki temu państwo nie ma wpływu na przekazywane na nich treści. W praktyce uczniom przekazywane są czasem wymysły i fantazje katechetów, a nie kościelne nauczanie. Konsekwencje wyciągane są, delikatnie rzecz ujmując, rzadko. Do tego dochodzi prezent polityków dla Kościoła w postaci drugiej godziny lekcyjnej w tygodniu.
Wspominam o moim braku sympatii dla tego przedmiotu tylko dlatego, że mam teraz złą wiadomość dla Lewicy. Religia w szkole na pewno zostanie, czego by ustawodawca sobie nie wymyślił. Powód jest bardzo prosty. Na przeszkodzie dla wyrzucenia tego przedmiotu do salek katechetycznych stoi Konstytucja RP. W tym przypadku nie mam nawet na myśli popularnego wśród polskich konstytucjonalistów dopowiadania sobie rzeczy, których nie ma w treści ustawy zasadniczej.
Przepisy Konstytucji są jasne: religia w szkole jest czymś, co państwo musi zapewnić chętnym rodzicom
Postawmy sobie sprawę jasno: religia w szkole być w Polsce musi, czy się nam to podoba, czy nie. Powodem jest art. 53 ust. 3 i 4 obowiązującej konstytucji.
3. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Przepis art. 48 zasada ochrony władzy rodzicielskiej ust. 1 stosuje się odpowiednio.
4. Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób.
Można oczywiście bronić tezy, że prawo rodziców do nauczania religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami niekoniecznie obejmuje szkół. Wątpliwości rozwiewa jednak treść kolejnego przepisu. Niech nas nie zwiedzie słowo „może”. Tę konkretną normę powinno się interpretować w sposób, który zakłada, że religia w szkole będzie dostępnym przedmiotem, o ile w ten sposób nie jest naruszana wolność sumienia i religii innych osób. Zajęcia takie nie mogą być obowiązkowe dla wszystkich, na przykład dla uczniów innego wyznania. Państwo nie może również faworyzować jednego wyznania w kwestii ich organizacji.
Warto także wspomnieć, że religia w szkole stanowi jeden z elementów składowych Konkordatu. Lewicy muszę oddać to, że deklaruje chęć podjęcia próby jego renegocjacji przed jego wypowiedzeniem, jeżeli Stolica Apostolska nie będzie zainteresowania podjęciem tematu. Problem w tym, że umowa ta również jest częścią składową ustawy zasadniczej. Zgodnie z jej art. 25 ust. 4 „Stosunki między Rzecząpospolitą Polską a Kościołem Katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”. Oznacza to tyle, że nasze państwo ma konstytucyjny obowiązek zawarcia jakiejś umowy o tym charakterze.
Konkordat to ratyfikowana umowa międzynarodowa, która w Polsce ma automatyczne pierwszeństwo nad zwykłymi ustawami. Wniosek nasuwa się sam: niezależnie od tego, jak by się za problem nie zabrać, to jego pomyślne dla Lewicy rozwiązanie wymaga uzyskania większości konstytucyjnej.
Wyrzucenie religii do salek katechetycznych byłoby lekarstwem gorszym od choroby
Jeżeli ktoś nabrał teraz przekonania, że Konstytucja RP z 1997 r. zawiera podejrzanie dużo przepisów, które zabetonowały relacje pomiędzy państwem a Kościołem, to ma oczywiście rację. Nie oznacza to jednak, że nie istnieją bardziej praktyczne argumenty za utrzymaniem nauczania religii w szkołach. Ściślej mówiąc: jest jeden taki powód. Religia w szkole jest po prostu wygodna dla dzieci i dla rodziców.
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że rzeczywiście udało się sprawić, że religia wraca do salek katechetycznych. Rodzice automatycznie stają przed logistycznym wyzwaniem: muszą teraz jakoś przetransportować swoje pociechy do swojej parafii na wskazaną godzinę. Pamiętajmy, że obecnie wciąż ponad połowa polskich uczniów na religię uczęszcza.
Załóżmy, że ta niedogodność czeka ich przynajmniej raz w tygodniu. Wszyscy pamiętamy, co się w Polsce działo, gdy w czasach covidowych uczniowie musieli przejść na zdalne nauczanie. Protesty niezadowolonych rodziców wymuszały możliwie szybki powrót nauki stacjonarnej i generowały kolejne fale zachorowań. Można się spodziewać, że wyrzucenie religii ze szkół skończyłoby się podobnymi pretensjami.
To nie koniec niedogodności. Może być też tak, że poślą swoje starsze dzieci, by pomaszerowały do Kościoła same. Wyegzekwowanie takiego obowiązku mogłoby być problematyczne. Tutaj jednak stoję twardo po stronie dzieci, które mogą mieć inne poglądy niż ich rodzice, albo po prostu inny pomysł na spędzenie dnia. Kolejnym problemem jest kwestia odpowiedzialności w razie, gdyby dziecku przydarzył się jakiś wypadek w trakcie katechezy. W przypadku szkół ta sprawa jest przynajmniej całkowicie jasna.
Czy religia w szkole może być rozwiązana w neutralny światopoglądowo i finansowo sposób? Z pewnością państwo nie musi za te lekcje płacić. Obowiązujące dzisiaj przepisy Konkordatu nieco utrudniają zrównanie ich w statusie z zajęciami pozalekcyjnymi czy zwiększenie nadzoru władz oświatowych. Nie ulega jednak wątpliwości, że szkoły nie powinny układać planów zajęć uczniom w taki sposób, by maksymalizować frekwencję na religii oraz karać „okienkami” tych, którzy chcieliby z nich zrezygnować.