Roaming na statku czy w samolocie to inna para kaloszy niż roaming na ziemi. Można zapłacić więcej, jeśli znajdujemy się na morzu i chcemy zadzwonić do Polski czy do innego kraju Unii Europejskiej… nawet jeśli jesteśmy w Unii Europejskiej.
Money.pl opublikowało historię ich czytelnika, który w dość nieprzyjemny sposób naciął się na wysoki rachunek za połączenia telefoniczne. Jak to się stało, skoro operatorzy przekonują nas, że teraz możemy dzwonić na tych samych zasadach, co w Polsce? Jest jeden kruczek, który wzięło pod uwagę europejskie prawo, a który to kruczek może naliczyć nam całkiem spore koszty, jeżeli się nie zorientujemy.
Zasada jest bowiem taka, że dopóki jesteśmy na lądzie i korzystamy z nadajników naziemnych, wszystko gra. Ba, od piętnastego maja ma być jeszcze taniej, toteż komunikacja będzie nieco ułatwiona. Problem pojawia się wtedy, kiedy chcemy zadzwonić z samolotu lub ze statku. Wtedy łączymy się już z nadajnikami satelitarnymi, a to kosztuje.
Roaming na statku
Roaming na statku może nas słono kosztować i tak było w przypadku czytelnika Money.pl. Zapłacił prawie czterysta złotych za to, że komunikował się ze znajomymi w trakcie długiego rejsu. Teraz musi zapłacić i nie jest z tego powodu zachwycony. Przepisy unijne podkreślają jednak, że są przypadki, kiedy to trzeba zapłacić więcej.
Oczywiście czytelnik może się odwołać, wszcząć procedurę reklamacyjną, ale niewielkie są szanse na to, że operator przychyli się do jego prośby. Ostatecznie wszystko jest zawarte w konkretnych regulaminach i chociaż nawet UOKiK nie każe nam znać na pamięć wszystkich wytycznych, to taka batalia wygląda na przegraną z góry.
Pamiętać również należy, że takie odrębne stawki dotyczą zwykle klientów indywidualnych. Ci biznesowi mają nieco inne zasady, dlatego mogą być spokojniejsi, bo zawsze mogą podpisać taką umowę, która pozwoli im dzwonić, skąd tylko chcą.
Ważne jest więc, żeby pamiętać, że na statkach (chyba, że na rzecznych barkach) lepiej nie dzwonić, nawet po piętnastym maja.