Roman Giertych powiedział w twarz sędziom Izby Dyscyplinarnej, że nie są sędziami, a urzędnikami partii rządzącej. Dostał grzywnę, a teraz grozi mu areszt

Państwo Prawo Dołącz do dyskusji (322)
Roman Giertych powiedział w twarz sędziom Izby Dyscyplinarnej, że nie są sędziami, a urzędnikami partii rządzącej. Dostał grzywnę, a teraz grozi mu areszt

Byłemu wicepremierowi grozi areszt za niezapłacenie grzywny nałożonej na niego przez Izbę Dyscyplinarną SN, której uiścić nie zamierza. A wszystko dlatego, że Roman Giertych postanowił przekazać sędziom składu orzekającego mniej-więcej to, co na temat Izby Dyscyplinarnej i reformy wymiaru sprawiedliwości piszemy na łamach Bezprawnika. Gdyby zrobił to przed prawdziwym sądem, wina byłaby ewidentna.

Dawny wicepremier radzi sobie świetnie w zawodzie adwokata – z bieżącej polityki jednak wcale tak do końca nie rezygnuje

Roman Giertych jest osobą, obok której trudno byłoby przejść obojętnie. Z jednej strony był wicepremierem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, do tego liderem Ligi Polskich Rodzin. Partii zrzeszającej polityków będących przecież odpowiednikiem dzisiejszego skrajnego skrzydła obozu Zjednoczonej Prawicy.

Z drugiej jednak trzeba Giertychowi oddać, że walnie przyczynił się do upadku tamtego rządu. Od tego czasu pozostaje zapiekłym przeciwnikiem Prawa i Sprawiedliwości. Nie sposób także nie wspomnieć ewidentnych zasług ówczesnego ministra edukacji dla poprawy bezpieczeństwa pracy nauczycieli w szkołach. Oraz pogorszenia praw uczniów do wyrażania siebie przez ubiór także na terenie szkoły.

Obecnie dawny wicepremier wrócił do zawodu uprawianego przed wkroczeniem do świata wielkiej polityki – jest adwokatem. Z szeroko rozumianej aktywności publicznej bynajmniej jednak nie zrezygnował. Styk polityki i praktyki adwokackiej może w dzisiejszych czasach prowadzić do kłopotów, chociażby natury dyscyplinarnej.

Mecenas Roman Giertych powiedział w twarz sędziom Izby Dyscyplinarnej to samo, co piszemy na ten temat na łamach Bezprawnika

Roman Giertych znany jest także z dość barwnych wypowiedzi. W tym przypadku chodzi o słowa odnoszące się do postępowań w sprawie katastrofy smoleńskiej. Stwierdził on bowiem, że „nie ma podstaw do zarzutów dla Tuska za katastrofę smoleńską, a kto by Tuskowi zarzuty postawił to sam będzie mieć kiedyś zarzuty„. Tak się złożyło, że reforma wymiaru sprawiedliwości przewiduje, by sprawy dyscyplinarne adwokatów należały do właściwości Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

Taka wypowiedź być może nie jest czymś porównywalnym do wdeptania w ziemię obecnego prezesa Telewizji Publicznej z sejmowej mównicy. Giertych jednak najwyraźniej postanowił podnieść poprzeczkę swoich retorycznych i – co tu dużo mówić – prowokacyjnych wypowiedzi. Jak inaczej w końcu określić powiedzenie sędziom Izby Dyscyplinarnej w trakcie posiedzenia dyscyplinarnego, że tak naprawdę nie są sędziami a urzędnikami w służbie partii rządzącej?

O sprawie szerzej informuje portal Gazeta.pl. Co więcej, nagranie swojego wystąpienia Roman Giertych zamieścił na swoim oficjalnym profilu na Facebooku. Tak naprawdę mecenas nie powiedział niczego specjalnie odkrywczego. Praktycznie te same tezy od dłuższego czasu formułujemy na łamach Bezprawnika.

Reforma wymiaru sprawiedliwości także dla Giertycha zbliża nasz kraj w kierunku Wenezueli

Giertych powołał się oczywiście na uchwałę Sądu Najwyższego dotyczącą Izby Dyscyplinarnej i nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Tą samą, która stwierdza, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego w świetle – tak prawa unijnego, jak i polskiego – nie jest sądem. Mówił również o konieczności spełniania określonych form prawnych zanim dojdzie do odebrania sędziowskiego ślubowania przez prezydenta.

Zwrócił także uwagę na oczywistą sprzeczność z Konstytucją manipulowania kadencjami członków KRS za pomocą ustawy. Wskazał także ten sam grzech pierworodny pisowskiej reformy wymiaru sprawiedliwości – nieprawidłowe zaprzysiężenie sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Andrzeja Dudę. Padły także słowa o braku symetrii pomiędzy stronami sporu o sądownictwo w kwestii winy.

Warto przy tym wspomnieć o słowach, które dają do myślenia. Padła chociażby odpowiedź na pytanie: „Po co właściwie była ta reforma?”. Roman Giertych przekonuje, że kontrola nad władzą sądowniczą ma służyć przede wszystkim ochronie rządzących przed ewentualną odpowiedzialnością karną. Za co?  Za „grabież majątku narodowego”. Co ważne: nie tylko przez niegospodarność, ale także „zwykłe złodziejstwo”.

Czy skoro Izba Dyscyplinarna SN nie jest sądem, to czy w ogóle może nakładać kary porządkowe?

Nie sposób nie zauważyć, że istnieje spora różnica pomiędzy pisaniem tych samych rzeczy w prasie czy w internecie a głoszeniem takich tez na sali sądowej. Zwłaszcza jako uzasadnienie wniosku formalnego. Nie powinno nikogo dziwić, że sędziowie Izby Dyscyplinarnej za specjalnie zachwyceni wypowiedzią byłego wicepremiera nie byli.

Doszło nawet do swoistego incydentu. Sędziowie na znak protestu wyszli z sali sądowej. Po przerwie Roman Giertych nie został na nią wpuszczony, podobnie jak publiczność. W pierwszym przypadku interweniowała policja. Mecenas został za swoje wystąpienie ukarany karą porządkową w wysokości 3 tysięcy złotych.

Karę porządkową sąd wymierza w razie naruszenia powagi, spokoju lub porządku czynności sądowych albo ubliżenia sądowi, innemu organowi państwowemu lub osobom biorącym udział w sprawie. W normalnych warunkach nie byłoby żadnych wątpliwości co do winy mecenasa. Ten płacić nie zamierza. Z prostej przyczyny: twierdzi, że gdyby zapłacił, to tym samym uznałby władzę sądowniczą Izby Dyscyplinarnej.

Niezapłacenie w terminie kary porządkowej, zgodnie z art. 50 §3 ustawy o ustroju sądów powszechnych, zamieniana jest na karę 7 dni aresztu.

Roman Giertych sprowokował sędziów – pokazał jednak równocześnie do czego prowadzi w praktyce dwuwładza w wymiarze sprawiedliwości

Można oczywiście silić się na rozkładanie właściwego przepisu na czynniki pierwsze i zastanawiać się, czy Roman Giertych ubliżył sądowi, nie-sądowi ale innemu organowi państwowemu czy po prostu osobom biorącym udział w sprawie. Jednakże trzeba zauważyć, że skoro Izba Dyscyplinarna w świetle uchwały Sądu Najwyższego nie jest sądem, to postępowania przed nią teoretycznie nie powinno się w ogóle uznać za „sprawę”. Skoro nie ma sądu, to nie ma też uprawnienia do nakładania kar porządkowych.

Oczywiście, sędziowie zasiadający w Izbie Dyscyplinarnej – a wraz z nimi autorzy reformy wymiaru sprawiedliwości – są przekonani, że w gruncie rzeczy jest dokładnie odwrotnie. Nie bez powodu zresztą Trybunał Konstytucyjny starał się zapewnić im jakąś prawną „podkładkę” uzasadniającą dalsze funkcjonowanie reformy.

Nie sposób nie zauważyć, że Roman Giertych celowo, z rozmysłem i z premedytacją sprowokował sędziów Izby Dyscyplinarnej do takiej a nie innej reakcji. Sam określił to raczej jako „próbę nakłonienia sędziów tzw. Izby Dyscyplinarnej do porzucenia uzurpacji„. Można by też uznać takie działanie za swoisty przejaw obywatelskiego nieposłuszeństwa względem bezprawnych jego zdaniem posunięć władzy.

Niezaprzeczalnie jednak ten incydent po raz kolejny unaocznia kryzys sądownictwa, w jaki wepchnął nasz kraj ośli upór rządzących. Robią wszystko, by przeforsować swoją wizję wymiaru sprawiedliwości. Bez oglądania się tak naprawdę na cokolwiek – prawo, sprawiedliwość, interes narodowy. Mamy w sądownictwie dwuwładzę, stopniowo ciążącą ku anarchii.