Pisałem kiedyś na łamach Bezprawnika felieton o nadadwokatach. Że media, szczególnie media społecznościowe, stworzyły nowy rodzaj prawników, którzy swoją pozycją w tychże są moim zdaniem w stanie oddziaływać na opinię społeczną, a może nawet na orzecznictwo.
Tyle się, słusznie, mówi o sędziach będących zależnych od władzy. Że reforma sądownictwa wymienia sędziów niezawisłych, na zależnych od Zbigniewa Ziobro. Że nawet ci dotychczasowi muszą się bać, bo nie znają dnia, ani godziny, gdy ich wyrok nie spodoba się władzy. I nowa, w pełni polityczna KRS wezwie ich do złożenia wyjaśnień.
A czy sędziowie muszą się bać, że nadadwokat najpierw obsmaruje ich wyrok na profilu w mediach społecznościowych, a potem jeszcze dosypie swoje np. w programie Moniki Olejnik? Nie wiem, choć mogą mieć coś takiego z tyłu głowy widząc na salach sądowych niewątpliwie świetnego prawnika, bardzo charyzmatycznego, a na dodatek pana z telewizji.
I ilekroć wracam do sprawy Sikorski vs Fakt, nie mogę, po prostu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Sąd Najwyższy uwzględniał ten fakt, wydając wyrok stojący w mojej ocenie w sprzeczności z obowiązującym prawem i ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną (notice & takedown). Zresztą, sam mecenas Giertych swoje zwycięstwo kwituje mianem „precedensu”.
Chciałem publicznie podziękować Radkowi za 7 lat wspólnej walki o ustanowienie precedensu prawnego. https://t.co/9Ka4aDTDv1
— Roman Giertych (@GiertychRoman) September 25, 2018
Jakkolwiek rozumiem publicystyczne określenie tego zwrotu w kontekście orzeczenia SN, to jednak precedensowe traktowanie prawa w systemie prawnym w swojej naturze nieprecedensowym (nawet mając na względzie prawotwórczą rolę TSUE i uprawnienia SN) zawsze powinno budzić i budzi uzasadnione wątpliwości.
Orzeczenie uzyskane przez byłego ministerstwa spraw zagranicznych w sprawie przeciwko Faktowi, jest ze względów moralnych być może nawet słuszne. Obawiam się jednak, że jego konsekwencje dla polskiego rynku medialnego mogą być opłakane, bo jeśli zawierzyć mocy tego „precedensu”, twórcy serwisów internetowych stali się współodpowiedzialni – może nawet odpowiedzialni – za komentarze w ich serwisie.
To jest dla twórców serwisów internetowych bardzo problematyczne nie tyle ze względów prawnych, co ze względów technicznych. W dużej mierze stąd bierze się opór przedsiębiorców internetowych przeciwko tzw. „ACTA 2” (moim zdaniem niebezpiecznej z zupełnie innych powodów), gdyż obawiają się, że Artykuł 13 dyrektywy zostanie wdrożony do polskiego prawa w taki sposób, iż de facto doprowadzi do obowiązku stosowania prewencyjnej moderacji treści w serwisie.
Dziś nie trzeba do tego ACTA 2, skoro mamy precedensy Romana Giertycha. Moderacja komentarzy w serwisie jest stosunkowo trudna i wymagałaby zatrudnienia przynajmniej dodatkowej osoby – w samym tylko Bezprawniku w ostatnim czasie pojawia się ponad 5000 komentarzy miesięcznie. To nie tylko bieżące dyskusje, ale i wypowiedzi pod artykułami nawet sprzed 3 lat. Moderator musiałby wszystkie te wypowiedzi przeczytać, a następnie ocenić skalę ich bezprawności. Kiedy bezprawność jest oczywista, nie stanowi to problemu. Ale co w sytuacji, gdy moderator nie jest w stanie ocenić charakteru publikowanych treści? Bo na przykład nie wie, czy już mamy do czynienia ze zniesławieniem, czy informacją prawdziwą?
Nie chcę się powtarzać, ale bardzo niebezpieczny „precedens” serwuje nam Roman Giertych wraz z polskimi sądami. Gdyby ktoś w naszym systemie civil law bazował tylko na tekście ustaw – mógłby się w tym kontekście bardzo mocno zdziwić. Bo oto prawo, przy wsparciu szczególnej doniosłości Sądu Najwyższego, nie tylko wyjaśniło wątpliwości. Lex Giertych wprost wyrosło ponad ustawę.