Matura, studia, praca – tak wyglądał plan na życie większości młodych Polaków jeszcze dekadę temu. Dziś jednak w sens studiowania wierzy ich coraz mniej, co pokazują najnowsze dane. Smutne jest to, że uczelnie problemu jakby nie dostrzegają – i są przekonane, że z ich strony wszystko działa świetnie.
Na początek garść danych z GUS. W roku akademickim 2020/21 kształciło się w Polsce nieco ponad 1,2 mln studentów. W latach 2010/11 było ich natomiast ponad 1,8 mln.
W zeszłym roku polskie uczelnie wypuściły 293 tys. absolwentów, aż o 20 tys. mniej niż w poprzednim roku akademickim. Dekadę temu absolwentów mieliśmy niemal pół miliona.
Sens studiowania? Młodzi Polacy nie są przekonani
Jeszcze kilkanaście lat temu stwierdzenie, że „studia są bez sensu” było uznawane albo za herezję, albo za objaw młodzieńczego buntu. Mawiano, że bez ukończenia uczelni nie da się zrobić kariery, a dyplom to nowa matura.
Oczywiście, spadek liczby studentów i absolwentów bierze się w dużej mierze z niżu demograficznego. Ale to tylko część problemu.
Trudno nie zauważyć, że coraz więcej osób traci wiarę w sens studiowania. To trochę efekt boomu uczelnianego sprzed dwóch-trzech dekad. Wtedy wmawiano młodym ludziom, że dyplom to przepustka do kariery. Więc młodzi ludzie pędzili na uczelnie. Najpierw na kierunki związane z marketingiem, trochę później na socjologię czy na dziennikarstwo. Rynkiem edukacyjnym rządziła jednak przede wszystkim moda, a nie realne zapotrzebowanie. Mieliśmy więc tysiące, czy nawet dziesiątki tysięcy sfrustrowanych absolwentów, którzy nie mogli znaleźć pracy w zawodzie.
Dzisiaj młodsze rodzeństwo (czy nawet dzieci) tych absolwentów mają to w pamięci – i pytają, czy naprawdę lata studiowania są warte tych wszystkich wyrzeczeń?
Oczywiście zmienia się też rynek – i ważniejsze są realne umiejętności i szybkość w uczeniu się. Choć akurat sporo ekspertów od rynku pracy podkreśla, że dyplom z uczelni jest dla nich ciągle bardzo ważny i nieraz naprawdę trudno bez tego znaleźć dobry etat.
Odpowiedź na pytanie o sens studiowania w roku 2021 jest więc mocno skomplikowana – choć pewnie w większości przypadków ciągle szala będzie przechylać się na odpowiedź – „tak, opłaca się”.
Ale jest inne pytanie – czy za krach na rynku edukacyjnym nie są przypadkiem odpowiedzialne same uczelnie?
Gdy świat się zmienia w zawrotnym tempie, uczelnie jakoś specjalnie zmieniać się nie chcą. Wciąż dominują stare zasady, w których wykładowca jest wszystkowiedzący, a student ma co najwyżej status petenta. Ciągle dominuje zasada Zakuj, Zdaj, Zapomij – zupełnie bezsensowna w czasach Wikipedii i mobilnego internetu. Dla wielu młodych ludzi polskie uczelnie są wręcz skansenami – i niestety niewiele wskazuje, by coś tu miało się szybko zmienić.
O tym, jak konkurencyjne są nasze uczelnie, świadczy też to, ilu obcokrajowców chce u nas studiować. W zakończonym właśnie roku akademickim było ich teoretycznie sporo – ponad 84 tys. Jednak blisko połowa to Ukraińcy, a ponad 11 proc. to Białorusini. Trudno powiedzieć, czy przyciąga ich poziom naszych uczelni, czy raczej nasz rynek pracy. Biorąc pod uwagę to, że niemal 1/3 cudzoziemców wybiera uczelnie na Mazowszu, można domniemywać, że raczej to drugie.
Wiarę w sens studiowana można by pewnie przywrócić. To przecież fajny, być może najfajniejszy, okres w życiu, a na studiach teoretycznie można się mnóstwo nauczyć i zdobyć fantastyczne znajomości. Niestety, najpierw chyba trzeba by przewietrzyć trochę nasze uczelnie i ich programy.