Dzisiaj będzie o skarbach. Skarby dzielą się na dwa rodzaje – na takie, które mają swoich poszukiwaczy, i te, które mają swoich właścicieli. Tak jedne, jak i drugie budzą skrajne emocje.
W pierwszym przypadku wystarczy wspomnieć gorączkę, która z całego narodu polskiego stworzyła zapalonych fanów pociągów (niestety tylko tych znajdujących się na południowy zachód od Wrocławia), a w drugim na przykład Skarb Welfów. Skarb Welfów charakteryzuje się tym, że od lat jest przedmiotem sporu między Izraelem a Niemcami.
Jeżeli nie wszyscy tutaj są zapalonymi znawcami średniowiecznej sztuki, to pokrótce wyjaśnię, że dzieła ze Skarbu Welfów stanowią jeden z najcenniejszych zespołów dzieł złotniczych na świecie. Jeżeli jednak to nie wystarczyło, żeby wywołać u czytelnika efekt „wow”, dodam, że aktualnie Skarb wyceniany jest na około 230 mln dolarów.
Skąd spór? Jego korzenie sięgają lat 30. ubiegłego stulecia. W 1929 roku Skarb został przejęty przez żydowskich handlarzy dziełami sztuki za sumę 7,5 miliona marek niemieckich. 5 lat później część zabytków, która znajdowała się w rękach handlarzy, została zakupiona za 4,25 miliona marek niemieckich przez przedstawicieli III Rzeszy. Skarb trafił do Hermanna Göringa, który przekazał go Berlińskim Muzeom Państwowym.
Grabież dóbr kultury jako przejaw ludobójstwa
Aktualnie opiekę nad zabytkami sprawuje Fundacja Pruskiego Dziedzictwa Kultury. Musi ona mierzyć się z oskarżeniami o to, że Skarb został żydowskim handlarzom odebrany niezgodnie z prawem. Potomkowie kupców uważają, że zostali oni zmuszeni przez hitlerowców do sprzedaży zbioru za ledwie 35% jego wartości. W 2014 roku niemiecka komisja śledcza stwierdziła, że Skarb nie powinien zostać zwrócony potomkom żydowskich handlarzy. Jej zdaniem nie ma wystarczających dowodów na poparcie tezy o przymusowej sprzedaży.
Rok później w Stanach Zjednoczonych, konkretnie w stołecznym Dystrykcie Kolumbii, złożono pozew przeciwko Niemcom i Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kultury. Chodziło o zwrot „zagrabionych” dzieł sztuki. Teraz, trzy lata po ustaleniach komisji Limbacha, amerykański sąd odrzucił wniosek strony niemieckiej o oddalenie pozwu. Umożliwił tym samym poszkodowanym dalszą walkę o odzyskanie utraconego majątku. Obrońcy powoływali się na Foreign Sovereign Immunities Act, który wyklucza prowadzenie postępowania sądowego przeciwko innemu państwu. Sędzia zajmująca się tą sprawą w uzasadnieniu odrzucenia wniosku stwierdziła:
„Foreign Sovereign Immunities Act przewiduje wyjątek w wypadku, gdy rząd, zajmując mienie, łamie prawo międzynarodowe. W tym przypadku systematyczne grabienie mienia Żydów i pozbawienie ich dziedzictwa kulturowego stanowi przejaw ludobójstwa. Ludobójstwo zaś jest oczywistym przykładem naruszenia prawa międzynarodowego.”
Czy sprzedaż faktycznie była wymuszona?
Jest to jedna z pierwszych spraw, które zostały objęte amerykańską ustawą The Holocaust Expropriated Art Recovery Act (HEAR). Jej zadaniem jest wyposażenie osób, które w wyniku działań nazistowskiego reżimu utraciły cenne dzieła sztuki, w skuteczne narzędzia w walce o odzyskanie skradzionej własności.
Przewodniczący Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kultury stanowczo nie zgadza się ze stwierdzeniem, jakoby sprzedaż Skarbu Welfów była wymuszona. Niską cenę tłumaczy kryzysem gospodarczym i załamaniem niemieckiego rynku sztuki. Dowodzi też, że zanim III Rzesza stała się posiadaczem Skarbu, żydowscy handlarze sprzedali prawie połowę zbioru różnym instytucjom i prywatnym kolekcjonerom. Uzyskali za to 2,5 mln marek niemieckich. Pozostałą część zabytków Niemcy odkupili za 4,25 mln marek. Z prostego rachunku wychodzi, że skoro w 1929 roku handlarze zapłacili za zbiór 7,5 mln marek, a po latach sprzedali go za łączną sumę 6,75 mln marek niemieckich, w ostatecznym rozliczeniu ponieśli zaledwie dziesięcioprocentową stratę. To jego zdaniem nie wystarczy, aby mówić o sprzedaży wymuszonej.
Czy niewielka wartość straty jest wystarczającym argumentem, żeby uznać, że sprzedaż na pewno nie była wymuszona? Kto powinien oceniać, czy do naruszenia prawa doszło i komu należy się dane mienie?