Jeszcze kilka lat temu spędzanie wieczorów na oglądaniu Netflixa i chillowaniu było wspaniałą – i niekoniecznie „masową” – rozrywką. Teraz abonamenty ma każdy, wszyscy spędzamy przed Netfliskami, Maxami czy Disneyami absurdalnie dużo czasu. Gdybyśmy chociaż na streamingach coś oglądali. A dłużej chyba już wybieramy, co oglądać. I stwierdzamy, że w sumie nie ma czego. Czyli jest już zupełnie jak z telewizją.
W złotej erze streamingów (czyli raptem kilka lat temu) była to rozrywka – co tu dużo mówić – nieco elitarna. Bardziej „wyrobieni” widzowie płacili te abonamenty i mogli wieczorami oglądać najlepsze produkcje – i to nieprzecinane reklamami. Telewizja była tymczasem „masowa”, przeładowana reklamami i pełna co najwyżej przeciętnych treści. Nic dziwnego, że odbiorcy TV więcej czasu spędzali na przeskakiwaniu pomiędzy kanałami, zwykle by stwierdzić, że „w tej telewizji to już naprawdę nic nie ma”. Albo oglądali byle co.
Streamingi w 2023. „W tym Netfliksie to już naprawdę nic nie ma”
Co mówi teraz przeciętny użytkownik streamingów w 2023 r.? Cóż – że „w tych streamingach to już naprawdę nie ma co oglądać”. Ja sam subskrybuję Netflixa, Maxa i Amazon Prime – a do niedawna miałem też Canal+. Na opłacenie wszystkich tych abonamentów idzie całkiem sporo pieniędzy (a ceny abonamentów idą ciągle w górę), ale koniec końców i tak wieczorem trudno mi znaleźć coś satysfakcjonującego do oglądania. A jak się udaje, to jest to okupione długim przeklikiwaniem – to coś naprawdę zbliżonego do skakania po kanałach kablówki, by wreszcie trafić na interesujący program.
Czemu streamingi nie produkują już świetnych seriali? Niegdyś mieliśmy „Orange Is the New Black”, „House of Cards”, „The Wire”, „Sukcesję” czy absolutnie fantastyczny „Black Mirror”. Dzisiaj te kultowe seriale albo się skończyły, albo stały się czymś w rodzaju parodii (jak w tym ostatnim przypadku). Nowe, jakościowe produkcje owszem, pojawiają się (jak „Yellowstone” czy nasz film „Znachor”), ale nie mogą się równać z tymi ze „złotej ery”. No i czołowe platformy streamingowe zalewają kolejne reality show. Dobrym przykładem tej transformacji jest „Squid Game”. Ten koreański serial z 2021 r. był może i kontrowersyjny, ale i mocny oraz dający do myślenia. Teraz Netflix zrobił z niego… kiepski reality show (notabene youtuber MrBeast zrobił to już dawno temu i to w lepszym stylu).
Można powiedzieć, że to musiało się tak skończyć. Masowość nie sprzyja jakości, a technologiczne start-upy zwykle kiepsko się starzeją (czego najlepszym dowodem jest Facebook). Inna sprawa, że telewizja też nie zawsze była kiepska. Można powiedzieć, że jej jakość pogarszała się z dekady na dekadę, aż doczekaliśmy się programów w rodzaju „Gogglebox”.
Dlatego ze streamingami to będzie raczej równia pochyła. Nie wierzę, że doczekamy się nowej „Sukcesji”. Oczywiście jest na to wszystko dobre rozwiązanie: tak, jak kiedyś można było po prostu wyłączyć telewizor, tak teraz można wyłączyć Netfliska. Naprawdę, można chillować bez niego.