To wszystko dzieje się za późno
Bo czy można mówić o przełomie wtedy, gdy rzeczy dzieją się stanowczo zbyt późno, jeśli ich skutki miałyby być tożsame z intencjami? Ze Strefy Gazy nie został kamień na kamieniu, a Zachodni Brzeg – zamiast być fundamentem ewentualnej przyszłej państwowości, od lat jest poddawany izraelskiej kolonizacji, miejscem niesławnych checkpointów i wszechobecnej wojskowej kontroli.
Państwa, które dziś ustawiają się w kolejce, by „dać Palestyńczykom nadzieję”, sprawiają wrażenie, jakby chciały przede wszystkim uspokoić własne sumienia. „Zrobiliśmy coś, nie staliśmy obojętnie” – nie będę zaskoczony, jeśli w razie czego w przyszłości taka będzie narracja. Trzeba jednak pamiętać, jakie są fakty historyczne.
Wielka Brytania – kraj, który po I wojnie światowej był w posiadaniu Mandatu Palestyny i odegrał kluczową rolę w kształtowaniu Bliskiego Wschodu. Wszystko zaczęło się od Deklaracji Balfoura w 1917 roku. To brytyjski minister spraw zagranicznych obiecał utworzenie w Palestynie „żydowskiej siedziby narodowej”. Jednocześnie w tym samym dokumencie zawarto informację, że rząd brytyjski „nie uczyni on nic, co mogłoby zaszkodzić obywatelskim czy religijnym prawom istniejących w Palestynie społeczności nieżydowskich”.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Czy udało się spełnić te obietnice? Jak jest, wszyscy widzą. Nie da się mówić o tym, co dzieje się dziś, bez spojrzenia w przeszłość. Palestyńczycy nie znaleźli się w trudnym położeniu dopiero trzy lata temu, ani piętnaście. To historia wypędzeń, przesiedleń, codziennego upokorzenia i życia pod nieustanną kontrolą. Świat miał dziesięciolecia na to, żeby pomóc Palestyńczykom. Zamiast tego wybierano bierność, półśrodki, a czasem zwykłe odwracanie wzroku.
Erozja narracji o „antysemityzmie”
Przez dziesięciolecia każdy, kto odważył się głośno mówić o okupacji, o blokadach i przesiedleniach, musiał liczyć się z oskarżeniem o „antysemityzm”. Ten zarzut działał jak knebel. Bezwzględnie uciszał dziennikarzy, polityków, aktywistów, nawet najbardziej znane osoby. Czasy się jednak zmieniły. Ta tarcza przestała istnieć. Antysemitą stał się już dosłownie każdy, kto śmie powątpiewać w propagandę serwowaną przez szowinistyczny rząd Izraela.
Świat widzi ruiny, widzi ofiary, widzi dzieci ginące w bombardowaniach. Gdy na oczach całego globu toczy się katastrofa humanitarna, etykietka „antysemityzmu” przestaje robić wrażenie. Uznanie Palestyny przez cztery kraje Zachodu nie jest dla nikogo szokujące. Jedyną grupą sprzeciwu są zazwyczaj partie prawicowe (akurat polska scena polityczna trochę różni się w tej kwestii), które swoją popularność bardzo często zawdzięczają niechęcią do muzułmańskich imigrantów. Dla tych ugrupowań Izrael to wręcz wzór do naśladowania – walczy z muzułmanami sposobami, które wielu ludziom się podobają. To dla nich niejako swego rodzaju „obrońca cywilizacji” na Bliskim Wschodzie.
Mistrzowie propagandy
Uznanie państwowości jest gestem symbolicznym, ale nie zmienia codziennej rzeczywistości: nie zatrzyma rozrastających się osiedli na Zachodnim Brzegu, nie otworzy dróg zamkniętych przez wojsko, nie odbuduje zbombardowanych szkół ani szpitali. Nie sprawi, że Izrael zacznie nagle przestrzegać prawa międzynarodowego. Przecież już wszyscy wiemy, że ONZ i Międzynarodowy Trybunał Karny to antysemickie organizacje wspierające terroryzm. Propaganda prężnie działa – wszelkie przejawy walki o suwerenną Palestynę to w oczach Izraela terroryzm.
Nie da się mówić o obecnej sytuacji bez wskazania, że Izrael przez lata świadomie rozgrywał palestyńskie podziały. Hamas, który wyrósł na fali frustracji i radykalizacji, stał się dla Izraela wręcz wygodnym przeciwnikiem. Łatwiej było przekonywać świat, że „Palestyńczycy to terroryści”, niż że to naród pozbawiony własnego państwa, prawa do rozwoju i podstawowych swobód.
Owszem, Hamas wygrał wybory w 2006 roku, czyli prawie 20 lat temu. Dziś w Gazie giną dzieci, które urodziły się długo po tamtym głosowaniu, a jednak przypłacają za to życiem. Odpowiedzialność zbiorowa, karanie dzieci za decyzje rodziców to nie jest cywilizowane podejście. Nie przekonacie mnie, że jest inaczej.
Tak samo nie wszyscy Izraelczycy są przecież skrajnymi nacjonalistami jak ich rząd. Tam również znajduje się tych kilku sprawiedliwych, o których prawa trzeba się upominać, gdy będzie tego trzeba. Izrael wykreował swoją nacjonalistyczną propagandę bardzo umiejętnie. Izrael potrzebuje wroga, którego może przedstawić jako śmiertelne zagrożenie. Nawet jeśli ten wróg jest słabszy, propaganda uczyni go gigantem. I to wszystko przy jednoczesnym podkreślaniu tego, że będziemy walczyć, pokonamy tego wielkiego wroga, jeśli bezwarunkowo wszyscy staniemy razem. Jeśli wątpisz i dopytujesz, już działasz na niekorzyść państwa. Wszystko po to, by łatwo mobilizować własne społeczeństwo, utrzymywać strach i kontrolę.
Minuta ciszy minie bardzo szybko
Uznanie Palestyny przez Wielką Brytanię, Kanadę, Australię i Portugalię to gest, którego znaczenia nie sposób całkowicie zbagatelizować. Być może zahamuje obecne ambicje Izraela, ale osobiście nie wierzę, aby miały odwrócić bieg historii. Minuta ciszy ma w sobie coś podniosłego, ale trwa krótko. Potem wszyscy wracają do swoich zajęć, a ci, których dotknęła tragedia, zostają sami z ruinami.
Tak może stać się w przyszłości z działaniami podjętymi przez rządy. Będą eleganckim rytuałem oczyszczającym sumienia Zachodu, niczym więcej. Palestyńczycy zasługują na coś więcej niż minutę ciszy. Zachód może mówić o rozwiązaniu dwupaństwowym tak długo, jak chce. Izrael mówi wprost: państwo palestyńskie nigdy nie powstanie. Odpowiedzmy sobie sami, która wizja jest bliższa.