Nauczycieli jest tak mało, że na Mierzei Wiślanej sześć szkół musi się nimi… wymieniać. Za dojazdy muszą płacić sami

Państwo Rodzina Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Nauczycieli jest tak mało, że na Mierzei Wiślanej sześć szkół musi się nimi… wymieniać. Za dojazdy muszą płacić sami

Chcecie wyrazisty przykład tego jak bardzo źle wygląda sytuacja w polskiej oświacie? No to patrzcie. Na Mierzei Wiślanej szkoły muszą wymieniać się nauczycielami. Kursują oni pomiędzy sześcioma miejscowościami, żeby w każdej z nich uczniowie mieli w ogóle szanse na naukę danego przedmiotu. Wszystko dlatego, że nauczycieli brakuje. I trudno się dziwić patrząc na ich zarobki.

Szkoły muszą wymieniać się nauczycielami

Żeby powstał plan zajęć, nauczyciele musieli nad nim pracować równo tydzień. Trudno się dziwić, skoro musiał on objąć nie jedną, a… sześć szkół jednocześnie. Do takiej sytuacji zmuszone zostały dyrekcje placówek w Drewnicy, Stegnie, Sztutowie, Mikoszewie, Krynica Morskiej i Nowym Dworze Gdańskim. W każdej z nich są braki kadrowe, których nie ma jak załatać, bo pensje nauczycieli są tak niskie, że mało kto garnie się już do tego zawodu.

I tak na przykład pan Krystian, nauczyciel matematyki, każdego dnia wyjeżdża ze swojego mieszkania w Nowym Dworze Gdańskim i jedzie kilkadziesiąt kilometrów do Krynicy Morskiej. Spędza tam pół dnia, żeby kolejne pół uczyć dzieci gminę obok – w Sztutowie. Inny nauczyciel, Michał, ma blisko 40 kilometrów odległości między innymi dwoma szkołami w których uczy (Krynica Morska i Drewnica leżą na przeciwległych krańcach mierzei). Gdyby się na to nie zdecydował, w którymś z tych miejsc nie byłoby jak uczyć fizyki, techniki i plastyki.

Pewnie zapytacie jak wygląda transport nauczycieli między tymi miejscowościami? Niestety muszą oni za to płacić z własnej kieszeni, bo nie ma jak tego dofinansować. Dlatego nauczyciele zrobili sobie swój własny BlaBlaCar i starają się jeździć w kilka osób między szkołami. Do tego też trzeba było dostosować plan lekcji. Od dyrektorki szkoły w Krynicy Morskiej słyszę, ze do wymieniania się belframi dochodziło już wcześniej, ale jeszcze nigdy nie trzeba było tego robić na tak dużą skalę. Tymczasem w tym roku braki kadrowe są rekordowo duże. I to nie tylko w powiecie nowodworskim.

System jest na skraju

Kiedy w czerwcu wiceminister edukacji był pytany o to jak to możliwe, że zarobki nauczycieli są tak niskie, odpowiedział że w sumie to widziały gały co brały. No to mamy wrzesień i wspomniane „gały” widzą, jakie pieniądze czekają za pracę w szkole. Ktoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z prowadzeniem lekcji, może liczyć na 4432 złote brutto. Co przy obecnej drożyźnie oznacza po prostu żałośnie małe zarobki. Lepsze pieniądze są w przypadku nauczycieli dyplomowanych (blisko 6800 zł brutto), ale nimi nie załata się dziury kadrowej, bo chodzi o to, by do tej pracy przyciągnąć nowe osoby.

Tymczasem rządzący niespecjalnie się tym przejmują, bo są zajęci forsowaniem wymysłu ministra Czarnka, jakim jest przedmiot Historia i Teraźniejszość. Wolą inwestować w strzelnice niż w godne zarobki nauczycieli. Trudno się dziwić, że kiedy słyszy się o takich rzeczach odechciewa się w ogóle wchodzić do tej rzeki. Strach pomyśleć co będzie za rok, bo przecież najgorszy moment drożyzny dopiero przed nami. Już dziś bardziej opłaca się zacząć pracę w Lidlu czy Biedronce niż w szkole. Jeśli nie uda się z tym nic zrobić, za rok takie wymianki jak na Mierzei Wiślanej będą już w każdym powiecie. Tak jak strzelnice.