Narosło wiele wokół osób trenujących sztuki walki, które muszą się bronić przed różnego rodzaju bandziorami. Nie istnieje żadne prawo, które nakazywałoby w jakiś sposób ograniczać ich prawo do obrony koniecznej. Nie jest też tak, że ich ciało dzięki treningowi nagle staje się „niebezpiecznym narzędziem”. Powinni o tym pamiętać przedstawiciele organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości.
Sztuki walki mogą się przydać w prawdziwej walce, ale przecież wcale nie muszą
Od dawna krąży w Polsce mit o sztukach walki i przepisach prawa. Zgodnie z nim trening w tych dyscyplinach sportu sprawia, że części ciała osoby uprawiającej taki sport za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staje się „niebezpiecznym narzędziem” w rozumieniu prawa. W końcu mistrz karate, jujitsu, krav magi czy nawet freakfightów stanowi śmiertelne zagrożenie dla tych biednych bandytów, którzy akurat próbowali go napaść.
Takie sytuacje występują jednak głównie w głowach prokuratorów i sędziów, którzy naoglądali się zbyt wielu filmów akcji. Niestety w praktyce prowadzi to do pożałowania godnych i zarazem niedopuszczalnych konsekwencji prawnych. W rzeczywistości trenowanie sztuk walk w żadnym stopniu nie ogranicza naszego prawa do skutecznej samoobrony. Nie powinno też przesuwać granic obrony koniecznej.
Czym jednak jest obrona konieczna? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w art. 25 kodeksu karnego.
§ 1. Nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem.
§ 2. W razie przekroczenia granic obrony koniecznej, w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 2a. Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej, odpierając zamach polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu albo na przylegający do nich ogrodzony teren lub odpierając zamach poprzedzony wdarciem się do tych miejsc, chyba że przekroczenie granic obrony koniecznej było rażące.
§ 3. Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu.
Jak sztuki walki mają się do możliwości zastosowania niewspółmiernego sposobu obrony? Trudno byłoby bronić domniemania, w myśl którego ich adepci mają kontrolę nad własnym ciałem pozwalającą im odeprzeć zamach w taki sposób, by przypadkiem nie zrobić napastnikowi jakiejś realnej krzywdy. Przede wszystkim to popkulturowa klisza. Co więcej, takie domniemanie kłóci się z istotą prawa do obrony koniecznej.
W obronie koniecznej chodzi o to, by nie przesadzić, na przykład bijąc już unieszkodliwionego bandziora
Ustawodawca jak najbardziej pozwolił obywatelom na skuteczną obronę przed wszelkiego rodzaju zamachami na dobra chronione prawem. Może to być własne zdrowie i życie, może to być majątek. W grę wchodzi także obrona bliskich albo nawet zupełnie obcych osób. Jeżeli ktoś na nas napadł, to teoretycznie możemy mu spuścić łomot i nawet nie popełniamy w ten sposób przestępstwa.
Jest jednak haczyk w postaci §2. Nasze prawo do obrony koniecznej ma granice. Najważniejszą z nich jest właśnie współmierność wybranego przez nas środka do zagrożenia, z którym się zetknęliśmy. Nie chodzi jednak o to, by zawsze stosować absolutne minimum niezbędne do odparcia zamachu. Sens tego przepisu tkwi raczej w unikaniu sięganiu po środki, które w danym momencie nie są już niezbędne.
Jeżeli ktoś próbuje nam wyrwać plecak albo torebkę, to mamy pełne prawo do użycia siły, by zmusić go do zaprzestania. Tym bardziej możemy sięgnąć po przemoc, gdy ktoś próbuje nas pobić, albo wręcz zabić. Jeśli napastnik idzie na nas z nożem, to nie musimy się ograniczać do własnego noża. Możemy sięgnąć po ciężki metalowy pręt, który gdzieś tam sobie leży nieopodal. W grę wchodzi nawet użycie potencjalnie zabójczej broni palnej.
Nie jest też tak, że mamy obowiązek uciekać przed napastnikiem, albo się gdzieś przed nim schować. Możemy wybrać ten środek obrony, który uznamy za skuteczny. Stosujemy zasadę, w myśl której to przestępca ma ponosić ryzyko łamania prawa, a nie jego ofiara.
Czego nie powinniśmy robić, to pastwić się nad napastnikiem, kiedy już wyeliminowaliśmy zagrożenie z jego strony. Kopanie leżącego albo okładanie go wspomnianym prętem po głowie, już jak najbardziej będzie przekroczeniem granic obrony koniecznej i zarazem przestępstwem. Podobnie będzie z użyciem środka absolutnie nieadekwatnego do sytuacji. Na przykład pobicie kogoś dlatego, że ten naruszył naszą cześć jakimś paskudnym wyzwiskiem.
Problem ze sztukami walki i obroną konieczną tkwi głównie w mentalności sędziów, prokuratorów i policjantów
Trenowane przez nas sztuki walki nie zmieniają takiego stanu rzeczy. Tym bardziej że §3 wyłącza karalność za przekroczenie granic obrony koniecznej pod wpływem strachu. Prawdziwa walka jest przecież czymś drastycznie odmiennym od tej toczonej w ramach uprawianego sportu. Ten zresztą wcale nie musi być jakoś przesadnie skuteczny w odpieraniu rzeczywistego zagrożenia. Nasz stopień wyszkolenia i ogólne predyspozycje nie muszą dawać nam realnej przewagi. Jeśli dysponujemy jakąś przewagą w sytuacji zagrożenia, to wciąż mamy pełne prawo ją wykorzystać.
Granica obrony koniecznej w przypadku adeptów sztuk walki leży w tym samym miejscu, w którym znajduje się ona w przypadku zwykłego obywatela. Ich znajomość jest po prostu jedną z wielu potencjalnie korzystnych okoliczności, która ułatwia nam odparcie napaści. Nie różni się przy tym pod względem prawnym od przywołanego wcześniej pręta, który szczęśliwym zrządzeniem losu możemy wykorzystać w walce. Priorytetem powinno być nasze bezpieczeństwo, nasze zdrowie i nasze życie.
Cieszy przy tym, że ustawodawca od kilku lat systematycznie ogranicza wyroki niekorzystne dla ofiar napaści. Szkoda tylko, że zmianę orzecznictwa sądów wymusza nie zdrowy rozsądek, lecz nowelizacje ustaw wskazujące sędziom palcem, kiedy nie mamy do czynienia z przekroczeniem granic obrony koniecznej.