Choć prezydent Andrzej Duda często występuje publicznie z Donaldem Trumpem, to jednak osobiście uważam, że Polska nie jest obecnie krajem przesadnie cenionym w Stanach Zjednoczonych.
Wybaczcie swobodny język i podobnie swobodę w wyrażaniu opinii, ale w końcu chcieliśmy zawsze, żeby takim miejscem był Bezprawnik. Moim zdaniem dla Amerykanów Polska pod rządami PiS jest takimi fajnymi frajerami. Przepraszam urażonych, ale tak właśnie to widzę.
PiS i prezydent Duda przesadnie długo się z tym nie kryli, dwa szybkie lunche z Chińczykami z czystej kurtuazji, Unii Europejskiej pokazany wielki gest Kozakiewicza nazywany też gdzieniegdzie Witoldem Waszczykowskim. A potem już szybko rozstawiono klęcznik przed ambasadą USA, oprawiono portret Donalda Trumpa w ramkę zawieszając go nad kilkoma ważnymi w naszym kraju łóżkami i rozpoczęto prowadzenie polityki międzynarodowej z perspektywy dziecka proszącego o adopcję. Jakby była możliwość zostania zaanektowanym przez Stany Zjednoczone jako kolejny stan, to PiS by się na to zgodził bez mrugnięcia okiem.
Robimy łaskę Amerykanom
Ameryka ceni nas ze względu na to, z czego nawet nie zdajemy sobie sprawy – dość istotne miejsce na mapie świata (podobnie jak w przypadku Korei Południowej czy Izraela). Oczywiście naszym rządom nie przyszło do głowy tego wykorzystywać.
Prezydent Trump czasem do nas przyjedzie i – trzeba mu przyznać – składnie i miło poopowiada o naszej historii, świetni ludzie piszą mu przemówienia i wiedzą, na których nutach naszej narodowej próżności trzeba zagrać. A czasem odwoła wizytę w ostatniej chwili, bo jest już Europą zmęczony, a nasze pola golfowe nie umywają się do amerykańskich.
Ale gdy Trumpa nie ma, to potrafi wysłać Pence’a, który jednostronnie wypowiada się na temat stosunków Polaków z Żydami. Stany Zjednoczone w zasadzie już wprost chcą, żeby Polska zapłaciła Izraelowi za niemieckie zbrodnie na polskich obywatelach w czasie II Wojny Światowej. Pod protektoratem USA na samym środku Warszawy premier Netanjahu upokarzał niedawno prezydenta Dudę wygłaszając radykalne, wrogie Polsce hasła. Do Polski podesłano panią ambasador, która traktuje nas z pogardą, przekręca nazwiska i nawet nie kryje, że widzi w nas kraj trzeciego świata. Usilnie prze się do skonfrontowania nas z Iranem, z którym Polska nie ma absolutnie żadnych powodów do konfliktów, a nawet odczuwa „mentalne braterstwo”.
Wszystkie te przyjemności za cenę kupowania drogich, niekoniecznie najlepszych amerykańskich (Przy okazji sobotnich zakupów przypominam: kup Słodziaki w Biedronce, chleb, jabłka, Vizir i F-35 Lightning II) zbrojeń, wymuszania wrogiej postawy Polski wokół wielkich planów ekonomicznych Chińczyków czy nieużywania ichniej technologii 5G, która jest na obecnym etapie o wiele bardziej zaawansowana, niż amerykańska.
Ja nie winię tutaj Ameryki, bo oni to wszystko rozumieją – są krajem biznesu. Nie winię nawet podjęcia takich decyzji po stronie Polski, bo niewykluczone, że północnoatlantycki model świata jest dla nas i tak najlepszy – nadal chcemy żyć w świecie Netflixa, serialu Friends i niebycia gwałconym przez rosyjskich soldatów. Ale dlaczego przystępujemy do tych negocjacji z pozycji bezwarunkowego poddaństwa?
Biorąc pod uwagę powyższe, Donald Trump musiał nam dać cokolwiek, czym rząd mógłby się pochwalić
Donald Trump zniósł wizy do USA. Oczywiście to nie jest tak do końca zniesienie wiz jako takich, ale w języku potocznym oznacza to mniej więcej tyle, że nie będziemy musieli już odbywać żenującej procedury tłumaczenia amerykańskiej ambasadzie w Polsce, gdzie musimy deklarować np. to, że nie planujemy żadnych zamachów terrorystycznych w najbliższym czasie. W razie potrzeby, odrzucą nas dopiero na lotnisku w USA. Jak obywatela każdego cywilizowanego kraju.
Donald Trump obiecał i Donald zrobił? To nie tak. Pamiętajmy, że zniesienie wiz do Stanów Zjednoczonych było nam obiecywane przez całe dekady. Praktycznie każdy kolejny kandydat na prezydenta USA składał takie obietnice, a potem miał związane ręce. Bo amerykańskie prawo uzależniało istnienie obowiązku wizowego od odsetka odrzucanych wniosków.
Pół żartem, pół serio, wymyśliłem nawet kiedyś, że powinniśmy postawić własną, społeczną komisję weryfikacyjną pod ambasadą i sami dokonać przesiewu kandydatów. Problem szybko by się rozwiązał.
I oto w końcu za Trumpa i PiS-u się rozwiązał
Odrzucono na tyle mało wniosków, że Polska została uznana za kraj dostatecznie cywilizowany, by promesa wizowa zdobywana na terenie Polski stała się zbędna. Politycy PiS odgwizdują spektakularny sukces polskiej dyplomacji, natomiast media opozycyjne wskazują, że PiS ma tutaj mniej więcej taki sam udział jak przy wyborze papieża Franciszka.
Jeśli mam być szczery, mam takie ciche podejrzenie, że to jest jednak owoc polityki PiS i Donalda Trumpa, który przecież coś tym swoim lojalnym wasalom musiał w końcu dać coś mocnego, a zarazem marginalnego z punktu widzenia budżetu i wysiłków Amerykanów. Oczywiście nie można było znieść tego niewygodnego wymogu dekretem prezydenta, natomiast niewątpliwie można było politycznie poinstruować pracowników konsulatu i ambasady, by do rozpatrywania wniosków podchodzili nieco bardziej liberalnie, co poprawi statystykę. Moim zdaniem nie jest to scenariusz zupełnie nieprawdopodobny.
I tak też oto na 10 dni przed wyborami Polska znów stała się potęgą polityki międzynarodowej, PiS ma się czym pochwalić w nadchodzącej kampanii, a Donald Trump upewnia się, że jego najwierniejsi fani zwiększą swoje szanse na dalsze wydawanie w Ameryce pieniędzy i bycie lojalnym reprezentantem amerykańskich interesów na szczeblu Unii Europejskiej i u granic Azji.