Dekomunizacja w Polsce niejednokrotnie tworzy wokół siebie wielkie zamieszanie. Władze zmieniają nazwy ulic nieraz tylko powierzchownie związane z ustrojem słusznie minionym, burzą pomniki, zastępują nazwy całych osiedli czy pojedynczych budynków, często ku niezadowoleniu mieszkańców. Tymczasem w Bułgarii rzecz ma się zupełnie odwrotnie.
Odgórny nakaz, a wraz z nim huczna i wszechobecna dekomunizacja w Polsce, rozpoczęła się na mocy ustawy, przegłosowanej przez Sejm 1 kwietnia 2016 roku. Niestety, nie okazała się ona primaaprilisowym żartem. Mówię to jako osoba, która nie żywi nawet cienia sympatii do tamtego reżimu – po prostu zmiana była dokonana niejako na ślepo, bezmyślnie. Samorząd miał odgórną wytyczną, by zmienić wszystkie nazwy i usunąć symboliczne pozostałości komunizmu w lekko ponad rok, ot tak, po prostu.
Dekomunizacja odgórna i oddolna
Nieważne czy mieszkańcy protestowali, czy wprowadzało to chaos, czy samorządowcy w ogóle chcieli tych zmian dokonać. Bat legislacyjny zawisł bezwzględnie nad samorządem, który nawet, gdy ostatecznie zmian nie dokonał w terminie, po prostu tracił tę kompetencję. Obowiązek przejmował wojewoda, a warto przypomnieć, że to lokalny, ale jednak organ władzy centralnej. Szybkie tempo i brak jakiegokolwiek pola manewru dla samorządu – często ignorowanie woli mieszkańców – pokazuje doskonale kierunek, jaki przybrała dekomunizacja: z góry na dół.
Czy społeczeństwo może samo przejąć w tym zakresie inicjatywę? Cóż, pewnie zrobiłoby to, gdyby problem był palący. Zmiana nazw ulic była przecież w gestii samorządu praktycznie od jego uformowania na początku III RP. Najwyraźniej ludzi to aż tak nie bolało, były pilniejsze rzeczy do zrobienia. Rząd wyciągnął więc wniosek: jeżeli nie z dobrej woli, to trzeba przymusem. Wyobraźmy sobie teraz sytuację zupełnie odwrotną: przenieśmy się do Bułgarii.
Wbrew władzom miasta i woli sporej prorosyjskiej części mieszkańców kraju, raz za razem pojawiają się próby dokonania dekomunizacji na sowieckich pomnikach, w dość nietypowy, oddolny sposób:
„According to a report by the Moscow Times, pranksters in Bulgaria are repainting Soviet-era monuments so that Soviet military heroes look like American Superheroes. Needless to say, the Russians are not too happy about it.”
Władze jednak każdorazowo na koszt podatników ukrócają tę radosną twórczość i na koszt podatników farbę zdrapują, a pomniki „wyzwolicieli” przywracają do pierwotnego stanu. Rozmawiałem na ten temat z kilkoma moimi znajomymi, Bułgarami. Cała sytuacja oparta jest na prostej kalkulacji politycznej. Jednym słowem walka z taką formą wandalizmu za publiczne pieniądze, według włodarzy miasta, da im więcej poparcia, niż faktyczna zmiana pomników, ich wyburzenie czy przeniesienie.
Całość obrazuje moim zdaniem niezwykle smutną zależność we współczesnym świecie – władza centralna ma wszelkie narzędzia by zmieniać coś wbrew woli społeczeństwa, ale społeczeństwo nie może nic zmienić wbrew woli władzy.